Na jednym zdjęciu udało się uchwycić 173 463 BRT zatopionego alianckiego tonażu, co już daje Włochom wynik spokojnie plasujący ich na pewnym szóstym miejscu na świecie pod względem skuteczności poszczególnych flot podwodnych (z malutkim znakiem zapytania, bo może nie doceniam Francuzów w Wielkiej Wojnie). Capitano di corvetta Fecia di Cossato (z prawej; 82 868 BRT) i jego ówczesny zastępca tenente di vascello Gianfranco Gazzana Priaroggia (90 595 BRT) na pokładzie okrętu podwodnego „Enrico Tazzoli” w 1942 roku (na drugim planie inny z sommergibili polujących na Atlantyku).
Nadszedł wiekopomny dzień. Za godzinę odbieram z drukarni cały nakład książki „Betasom. Włoska broń podwodna w bitwie o Atlantyk (1940-1943)”. Dzisiaj i w najbliższych dniach wyślę wszystkie egzemplarze dla przedpremierowiczów (spokojnie, do każdego zapisanego na listę dotrę). Oficjalna premiera w środę 7 sierpnia! Wówczas poproszę wszystkich przyjaciół strony o pomoc w promowaniu książki i udostępnienie wpisu z „oficjalką”.
Ale
jeśli ktoś zgłosi się w międzyczasie, to bardzo dobrze, książkę wyślę
natychmiast i pomoże mi to trochę rozładować ruch. Zapraszam do pisania w
tej sprawie na PW, w komentarzach do dowolnego wpisu lub na maila:
marek.sobski@interia.eu.
Sprzedaży na Allegro i E-Bayu jeszcze
nie ma (do 7 sierpnia musi być), a to ze względu na natłok różnych
zadań. Wysłałem trzy artykuły do wyd. Magnum-X, zrobiłem autoryzację
tekstu do sierpniowego TWH, jeszcze dzisiaj zapraszam na wpis i każdego
tygodnia powinienem wyrobić normę 4-6 „newsów”.
Jednym słowem dzieje się i serdecznie Wam dziękuję za zainteresowanie stroną i wszelką pomoc, jakiej mi udzielacie!
Zacznijmy
od rzeczy optymistycznych. Książka od wtorku jest w drukarni. Obiecano
mi, że egzemplarze dla przedpremierowiczów powinienem otrzymać w
przyszłym tygodniu i natychmiast zacznę proces zbierania pieniążków i
wysyłki książki (na obecną chwilę mały znak zapytania należy postawić
przy kosztach wysyłki, ale o tym w punkcie 2.). Przy czym w przyszłym
tygodniu może się nie udać ruszyć z tematem, bo w czwartek mam mały
wyjazd i nadal zależę od drukarzy. Zapisy są oczywiście otwarte, więc
zapraszam do pisania w komentarzach, na PW i e-mail:
marek.sobski@interia.eu (to ostatnie zwłaszcza dla czytelników bloga).
Jeszcze niecałe 50 egzemplarzy musi znaleźć swoich nabywców i cały
projekt wyjdzie finansowo na zero. Oficjalną premierę wyznaczam na środę
7 sierpnia! Jest to termin ostrożny i nic nie powinno go zakłócić.
Wtedy ukaże się informacja o pełnej dostępności książki z krótkim już
tylko jej opisem i spisem treści.
Nadal optymistycznie: po
pierwsze czuję się zobowiązany w każdym tygodniu przygotować pięć wpisów
na dobrze znanym już poziomie (oczywiście jakieś wakacje się pewnie
przydarzą). Jednak prawdziwą stawką pomyślnej sprzedaży „Betasom” jest
co innego: 300 egzemplarzy sprzedanych = Afryka Wschodnia (tom 1) ukaże
się w podobnej formie, 500 = to już jest duży sukces i poważnie
pomyślimy nad wydrukiem Afryki w wyższym nakładzie z kolorowymi mapami
(kolor = wyższy koszt wydruku, ale większy nakład = mniejszy koszt, więc
książka będzie w podobnej cenie), 500+ (czyli dodruk) = Afryka z
kolorowymi mapami i wkładką zdjęciową. To jest prosty rachunek
ekonomiczny, a ja za wszelką cenę nie chcę, by koszty książki
przekroczyły 60 zł/szt. Większy nakład to większe pole manewru dla mnie
(a bardzo duży nakład = spadek ceny, nawet pomimo dodania map i zdjęć).
Ale należy zacząć od popytu.
Pieniążki zarobione na sprzedaży
„Betasom” przede wszystkim pozwolą mi poświęcać się dalej mojej pasji,
czym mam nadzieję sprawić także Wam przyjemność. Z powodu kłopotów ze
zdrowiem (punkt 14.) muszę pracować ekonomicznie (6 godzin każdego dnia,
także w weekendy, w tym czasie powinienem także napisać wspomniane 5
wpisów). Od początku nie ukrywałem, że jest to książka-cegiełka na
dalsze działanie Wojny Mussoliniego i wsparcie dla mojej osoby,
niniejszym uczulam, że owszem jest to uwzględnione w cenie (co do ceny
patrz punkt 1.). W żadne pisanie „nocami, przy mrugającej lampce,
szklaneczce whiskey, w zadymionym pokoju, aż pierwszy kogut nie przywoła
mnie do szarej rzeczywistości” nie wierzę. Jest to natomiast ciężka,
codzienna praca od samego rana i liczę na Wasze zrozumienie – muszę
zarabiać, by móc kontynuować moje dzieło. Ponadto pieniążki przeznaczę
na wszystkie opłaty związane z działaniem bloga. No i może rzecz
najważniejsza: chcę pisać książki konkurencyjne wobec wszystkiego, co
możecie dostać na rynku wydawniczym, nie tylko polskim. A to wymaga
ogromnych nakładów na literaturę. Dla przykładu, do Afryki Wschodniej w
pierwszej kolejności chcę kupić te dwie prace:
Jeszcze w ramach uzasadnienia mojej prośby o wsparcie muszę napisać o
tym, jak wygląda rodzimy rynek wydawniczy. O „Betasom” rozmawiałem z
czterema wydawcami, generalnie panuje zasada: tanio kupić („wie Pan,
Włochy mały nakład, więc możemy dać 2000 zł netto”… gdzie koszt
materiałów to lekko licząc „piątka”. Sprzeda się? To zrobi się dodruk,
ale autor prawa już oddał, więc może żyć satysfakcją z sukcesu
wydawnictwa) i drogo sprzedać. Każdy by tak chciał, bardzo to wygodne.
Ostatecznie tylko z jednym wydawcą wypracowaliśmy kompromis o podziale
rynku na polski i zagraniczny (patrz punkt 13.). Ale są i jeszcze
przypadki skrajne, jak z moją pierwszą książką: nie dostałem umowy,
honorarium jednostronnie renegocjowano o 2/3 wartości na moją
niekorzyść, a i to dostałem po dwóch latach (podobnież było z drugą i
trzecią książką, a o honoraria za artykuły tamże wydane walczy mój
adwokat i tu mamy kolejny hit: wydawca na przedsądowe wezwanie do
zapłaty odpisał, że… pism nie wydaje, a ze mną nigdy nie
współpracował). Została mi tylko współpraca z Magnum X, choć bardzo
wartościowa, profesjonalna i bez nieprzyjemnych „przygód”, to jednak
jest to zdecydowanie zbyt mało, by oprzeć na tym moją przyszłość. Stąd
pomysł samowydruków. Te mają jeszcze jeden ogromy plus: nie muszę
oglądać się na to, co wydają wydawnictwa. Napoleon V wydał „Burzę nad
Morzem Śródziemnym” prof. M. Franza. Zgłaszając się teraz z tematem
Regia Marina w działaniach na Morzu Śródziemny do dowolnego wydawnictwa
usłyszę zapewne: Panie było niedawno, temat spalony na lata. A ja
uważam, że praca prof. Franza ma sporo mankamentów i jestem w stanie
przygotować coś niezwykle konkurencyjnego. Wydanie własnym nakładem jest
wtedy jedyną drogą.
Jestem autorem, który nie tylko sobie bloguje. Zbliżam się do pułapu 100 publikacji (http://wojna-mussoliniego.pl/?page_id=1951)
i jako autor mam nadal wielkie ambicje i przekonanie o jakości własnej
pracy, a także świadomość, że nadal wiele ciężkiej harówki i nauki
przede mną. Dlatego nie chcę, by ktoś podchodził do zakupu publikacji
wydanych własnym nakładem na zasadzie „a dam mu za tę książkę, może się
do czegoś nada, a on niech sobie klepie te swoje wpisy”. To jest książka
napisana w zgodzie z wszystkimi zasadami reprezentowanej przeze mnie
dziedziny nauki, prawdziwa publikacja historyczna, i od „Betasom”, oraz
wszystkiego, co pójdzie za nią, NALEŻY WYMAGAĆ! Ja tą książką chcę
pokazać, że można wydać rasową pracę, ale odciąć się od naszego chromego
rynku wydawniczego (nie zawsze ta sytuacja jest też winą wydawców, oni
też mają swoje kłopoty, w tym ogromne długi kolporterów – ja to
rozumiem, ale zbytnia wyrozumiałość skończy się dla mnie śmiercią
głodową). Jedyne czego pragnę to z wolną od złych myśli głową skupić się
na pracy dla Was!
Czemu mielibyście wybrać mnie, a nie
pewnie w wielu elementach (choć głównie wizualnych) doskonalsze
propozycje wydawnictw? Musicie sobie zadać pytanie, czy zawsze jesteście
traktowani poważnie, a za wasze pieniądze otrzymujecie produkt wysokiej
jakości. Więc jako przykład opowiem Wam pewną historię (obawiam się, że
jej myślą przewodnią jest: „Włosi, Włosi, kto to będzie po mnie
sprawdzał, przepisze się cokolwiek…”). Otóż cofamy się do roku 2003,
Pan Jacek Solarz wydaje w wyd. Militaria książkę Afryka Wschodnia
1935-1941. Znajdujemy tam taki fragment (s.56): „Włosi bronili się
niezbyt energicznie i częściej myśleli o tym, jak dotrzeć do portów
położonych nad Oceanem Indyjskim i tam wsiąść na statki, niż o walce z
Anglikami. Ucieczka nie była wcale prostą sprawą. 12 lutego włoski
transportowiec „Leonardo da Vinci” próbował z Mogadiszu przedrzeć się na
Madagaskar opanowany przez oddziały Vichy, ale został skutecznie
ostrzelany przez brytyjski krążownik. Inny okręt – niszczyciel „Ascari” –
został zaatakowany przez dwupłatowe Hawker „Hartbeeste” z 40. Dywizjonu
SAAF-u i w płomieniach musiał zawrócić do portu. Mniej szczęścia miał
okręt „Moncalieri”, który został zatopiony. Sukces ów jest wart
odnotowania głównie z tego powodu, że został osiągnięty za pomocą
przestarzałych samolotów, z których tylko dwa zostały zestrzelone”.
Nadchodzi rok 2016 i w pierwszym tomie wspomnianej pracy prof. Franza na
s. 408 mamy prawie to samo, tylko, że „Monacalieri” okazuje się
niszczycielem. Informacja, jak informacja, no i co z tego? Ano to:
Po pierwsze: Ci Anglicy to rozumiem, że jakiś skrót myślowy –
Somali Włoskie atakowały brygady z Kenii, Złotego Wybrzeża i Związku
Południowej Afryki, nie okrętowano żadnych wojsk ani w Mogadiszu, ani
Kismaju. „Da Vinci” uciekał z Kismaju, nie Mogadiszu (ale to szczegół).
Niszczyciel „Ascari”… ja nie wiem skąd ktoś wytrzasnął ten absurd, po
10 czerwca 1940 roku w portach Oceanu Indyjskiego nie stacjonował żaden
okręt wojenny Regia Marina, „Ascari” nigdy nie miał związków z włoskimi
koloniami (no poza nazwą, oznaczającą żołnierza kolonialnego), a zatonął
za sprawą min 24 marca 1943 r. próbując przedrzeć się do Tunezji. Żaden
„Moncalieri” (zwłaszcza okręt) nie został zatopiony na żadnym akwenie
świata ani w lutym, ani w marcu 1941 roku. Parowiec (nie niszczyciel!)
„Moncalieri” (5267 BRT) znajdujemy dopiero na liście jednostek
samozatopionych w Massawie w kwietniu 1941 roku (więc na Morzu
Czerwonym, nie Oceanie Indyjskim)…
—————————————————————————–
No to wreszcie przejdźmy do szczegółów dotyczących samej książki „Betasom”.
1. Cena: 57 zł (w kosztach jest wydruk, podatek dochodowy, koszt
korekty i redakcji, wsparcie graficzne – okładka – i przy składzie,
pieniążki dla mnie).
2. Wysyłka: wzorcowo chciałby żeby była to
koperta z bąbelkami odpowiednia do formatu książki, przesyłka wysłana
Pocztą Polską (punkt pocztowy mam w bloku, trzy piętra niżej), listem
ekonomicznym, z potwierdzeniem nadania i odbioru. Książka przyjedzie
niezniszczona i mamy pewność, że w ogóle dotrze. Dokładne koszta podam
po zważeniu gotowego egzemplarza. Doprecyzuję też koszty wysyłki na
terenie Polski, Europy i nawet dalej. Jestem w stanie pójść Wam na rękę i
zmodyfikować sposób wysyłki, jeśli będą takie życzenia. Odbiór osobisty
na terenie Zielonej Góry (lubuskie), nawet specjalnie przejdę się na
spacer, jest to do umówienia.
3. Jak kupić? Na chwilę obecną:
zgłosić zainteresowanie w komentarzu w dowolnym wpisie na Wojnie
Mussoliniego (odezwę się i potwierdzę), wysłać mi PW lub e-mail:
marek.sobski@interia.eu. Po premierze powinna się ona także pojawić na
Allegro i E-Bayu. Tak, można nabyć więcej egzemplarzy. Tak, możemy
porozmawiać o wprowadzenia jej do oferty księgarni – zapraszam do
kontaktu.
4. Korekta i redakcja: Grzegorz Antoszek
(historyk, rekonstruktor i redaktor związany z portalem Historia.org.pl.
Zawodowo zajmuje się redakcją i korektą książek historycznych. Znany
jest także z działalności fotograficznej w autorskim projekcie Moldaw
Reenacting Photography).
5. Oprawa: miękka (twarda to już duży koszt).
6. Format: B5 (dość pojemny, ładny dla oka).
7. Stron: 199.
8. Druk i oprawa: Drukarnia Braci Dadyńskich 65-783 Zielona Góra, ul. Prosta 21
9. ISBN: 978-83-953832-0-5
10. Zdjęcia: w książce brak (przez wzgląd na potrzebę ich zakupu z
archiwów, a to znacznie podniosłoby koszta). We wstępie do książki
znajdziecie link do galerii na moim blogu, gdzie umieszczone zostaną
zdjęcia dla tematu.
11. Nakład: 500 egzemplarzy z
nieograniczoną możliwością dodruku (wbrew wcześniejszym zapowiedziom –
cenę za dodrukowane egzemplarze chciałbym utrzymać na stałym poziomie,
nawet przy pewnych stratach finansowych dla mnie, musimy sobie ufać i
wypracować pewien schemat, choćby to, ile ostatecznie egzemplarzy należy
drukować).
12. Wersja elektroniczna: na obecną chwilę nie mam w planie ze względu na piractwo.
13. Inne wydanie tej książki: Po polsku książka będzie tylko i
wyłącznie wydana przeze mnie. Z wyd. Stratus rozmawiamy o wydaniu jej
skrótu w języku angielskim (bardzo znacznego – z książki zostanie ok.
3/5 obecnej treści, albo inaczej z 515 000 znaków wypada 206 000, czyli
ponad 4,5 standardowego -12 stron każdy, 54 ogółem – artykułu w pismach
pokroju TWH, Militaria, MSiO czy podobnych. To już będzie dość nudne:
Okręt X wypłynął, dopłynął, wystrzelił torpedy do statku Y, trafił,
zawrócił, dopłynął do bazy i hop kolejny patrol. A cena oczywiście
„europejska”, by nie być gołosłownym, książka o podobnej tematyce: http://stratusbooks.com.pl/sklep/index.php?p104%2Caustro-hungarian-submarines-in-wwi – ale wybór jest, jeśli ktoś będzie sobie życzył po angielsku, to oczywiście polecam).
14. Książka z autografem: zamierzam podpisać każdą książkę, uważam, że
tak wypada. Książki kupujemy często w prezencie, więc będzie to tylko
moje imię i nazwisko lub parafka, data etc. I tutaj rodzi się największy
dla mnie kłopot. Raz, że bazgrzę (nawet mało powiedziane), to jeszcze
ostatnio nie najlepiej z moim zdrowiem i momentalnie wręcz dramatycznie
trzęsą mi się ręce, a im bardziej się chce, tym czasem bywa trudniej nad
tym zapanować. Najpewniej jest to coś na tle nerwicowym, ale trochę
odbijają mnie między sobą neurolog, psycholog i psychiatra, a w
poniedziałek mam rezonans magnetyczny, bo to może być też coś dużo
poważniejszego. Przez ostatnie kilkanaście lat nic nie chciało iść, jak
planowałem, schrzaniło mi się wiele spraw, były bardzo ciężkie
wydarzenia, w tym te najsmutniejsze w naszym ludzkim życiu, a gwoździem
do trumny jest wspomniany spór sądowy z moim pierwszym wydawcą. Suma
sumarum wszystko to zebrane do kupy rozbiło mnie psychicznie. Postaram
się podpisać wasze książki najładniej, jak się da, a tego pisania jest
jeszcze więcej – adres na kopercie, potwierdzenie nadania i odbioru, a
polecono mi jeszcze ręcznie prowadzić ewidencję sprzedaży, na wszelki
wypadek jakby urząd skarbowy miał jakieś wątpliwości. Wolałem tylko
uprzedzić, by nie robić za jakieś wydarzenie, by nikt nie poczuł się
zlekceważony, by nie musiał się domyślać, co jest powodem tych
koślawców. Bardzo trudno mi się z tego tłumaczyć publicznie, jest to
sprawa wstydliwa. Ale trzeba wziąć życie za bary i pokonać słabości.
Myślę, że nic mi bardziej nie pomoże niż sukces książki, za czym pójdzie
uspokojenie całej sytuacji wokół mnie (i może nareszcie jakieś
wczasy!).
Szybka garść informacji dla osób zainteresowanych książką „Betasom.
Włoska broń podwodna w bitwie o Atlantyk (1940-1945)” (przypomnę: 57 zł +
koszty przesyłki). Po pierwsze przepraszam za poślizg, ale jak coś się
robi pierwszy raz i do tego bardzo skrupulatnie, to tak bywa. Jestem
pewien, że gotowy produkt odkupi wszelkie moje przewiny. I tak:
-na wtorek 16 lipca drukarnia przygotuje matrycę i książka niezwłocznie pójdzie do druku,
-czas realizacji około 1,5 tygodnia,
-w tym okresie z przedpremierowiczami załatwimy sprawę opłat za
książkę, zbiorę Wasze adresy itd. (jeśli ktoś będzie wolał poczekać np.
na zdjęcia gotowego produktu, ok, nie ma sprawy). Jeśli potwierdziłem
dopisanie do listy, to z pewnością na niej jesteście i nie ma potrzeby
powtarzać deklaracji,
-na liście osób chętnych otrzymać książkę
przedpremierowo jest 77 osób (nakład wynosi 500 szt.), ale zapisy są
otwarte, zapraszam do deklarowania chęci zakupu w komentarzach, na PW
lub za pomocą e-maila: marek.sobski@interia.eu
-na chwilę obecną
deklaracja zakupu jest jedynie gentlemen’s agreement, nie pobieram
jeszcze żadnych pieniędzy, przedpremiera pomoże mi tylko usprawnić
wysyłkę (podzielić ją na partie), a jestem skazany na własne siły,
-po otrzymaniu książki natychmiast wysyłam ją do przedpremierowiczów,
-później opublikuję tzw. FAQ (pomoże także w promocji książki na forach
specjalistycznych itp.), zdjęcia gotowej książki i najważniejsze:
ogłoszę datę oficjalnej premiery,
-macie pytania? Zapraszam do ich zadawania, uwzględnię je w FAQ,
-na blogu (wojna-mussoliniego.pl) zorganizuję miejsce, gdzie będzie
można książki wydane moim nakładem ocenić, zadać pytania, podyskutować,
-rezygnuję z umieszczenia na blogu sklepu – boję się, że urząd może
przyczepić się o brak zarejestrowanej działalności gospodarczej.
Sprzedaż będzie prowadzona poprzez E-Bay i Allegro, a także po bieżącym
kontakcie ze mną (mail, PW itd.).
-w dniu premiery pokaże się
już tylko informacja o pełnej dostępności książki i dwa-trzy akapity
pokrótce ją przybliżające (+ link to FAQ), wykupię reklamę dla tego
postu i poproszę ludzi dobrej woli o pomoc w promocji,
No i
wtedy będziemy mieli jasność – dopiero zaczynamy przygodę z włoską
wojskowością i będę mógł regularnie proponować Wam książki wydane
własnym nakładem (z Afryką Wschodnią 1940-1941 roku jako następnym
celem) i przygotowywać wpisy, czy to już koniec tego rozdziału mojego
życia. Sytuacja w międzyczasie uległa katastrofalnemu pogorszeniu i jest
prawie dramatyczna, nadal z radością i przyjemnością współpracuję z
Magnum-X, ale z drugim moim wydawcą kontaktuje się już tylko
reprezentujący mnie adwokat… ale o tym jeszcze wspomnę przy okazji
publikacji FAQ.
Blisko, coraz bliżej do wydania pierwszej w dziejach Wojny Mussoliniego publikacji własnym nakładem.
W piątek mam cykl spotkań w drukarniach i będę podejmował ostateczne decyzje. Po tym terminie przedstawię książkę bliżej (poczynając od ceny, poprzez to, co w środku, a na motywach wydania jej samodzielnie kończąc).
Premiera najpewniej na początku lipca (tak wstępnie w oko wpadł mi piątek 5 lipca – świetna okazja, by przez weekend wszystko wypisać i w poniedziałkowy poranek zrobić miłą niespodziankę Paniom na poczcie).
Najpewniej rezygnuję z wersji elektronicznej. Tylko papier.
Okręt podwodny „Giuseppe Finzi” wchodzi do bazy Betasom w Bordeaux. Na pierwszym planie piechota morska z pułku „San Marco”, która strzegła przed francuskim ruchem oporu i atakami komandosów obiektów włoskiej bazy atlantyckiej.
Myślę, że już czas podać to oficjalnie – kończę pracę nad książką o udziale włoskiej broni podwodnej w Bitwie o Atlantyk. Deadline wyznaczyłem sobie na okres 1-15 lutego, więc sprawa ma się już ku końcowi. Na razie wszelkie inne szczegóły pozostają objęte tajemnicą handlową, ale po nowym roku będę mógł (a nawet musiał) napisać więcej. Jedno jest już pewne: mało będzie wodolejstwa, bardzo dużo będzie konkretów i moja praca ze szczegółami opisze każdy patrol bojowy Włochów na Atlantyku (ale nie tylko, bo i na Oceanie Indyjskim i Pacyfiku się oni pojawili). Mimo huku pracy postaram się wyrobić średnią dwóch-trzech wpisów w tygodniu.
To tak żeby trochę przybliżyć temat, kolejne podsumowanie udziału włoskiej broni podwodnej w wojnie o tonaż. Cytaty z pracy E. Bagnasco, M. Brescia, „I sommergibili italiani 1940-1943, Parte 2 – Oceani”, Albertelli Edizioni Speciali, Parma 2014 . Uwagi w nawiasach moje. Do poniższych liczb należy jeszcze dodać dwie uwagi – Włosi nie partycypowali w „złotym czasie” U-Bootów z początku wojny, a już w pełni brali udział w ich pogromie datującym się od początków 1943 r.
Z 31 okrętów, które operowały na oceanach będąc pod zwierzchnością bazy Betasom w Bordeaux (liczba ta powinna wynosić 30 – „Perla” i „Guglielmotti”, uciekinierzy z Afryki Wschodniej, nie wykonywały patroli bojowych na Atlantyku, a jedynie z Francji przedarły się na Morze Śródziemne) w walce stracono 16 (zginęło 760 włoskich marynarzy). Na konto tych okrętów zapisano zatopienie 109 statków handlowych o sumarycznym tonażu 568 743 BRT, ponadto ciężkie uszkodzenie kolejnych czterech o tonażu 35 765 BRT (chodzi o jednostki, które już nie wróciły na morze, polska literatura ukuła na to termin statków „zniszczonych”, ale włoscy badacze podchodzą do sprawy uczciwiej, przynajmniej w mojej ocenie) (należy także pamiętać o ciężko uszkodzonym kanadyjskim niszczycielu „Saguenay”). Oznacza to, że na każdy włoski okręt przypada 3,51 zatopionego statku i tonaż 18 927 BRT (wg. mnie 30 okrętów i liczby kształtują się tak: 3,63 i 18 958 BRT; w obu przypadkach liczymy jedynie 109 zatopionych statków, bez ciężko uszkodzonych).
Są to liczby, które po części odkupiły słabe wyniki osiągane na Morzu Śródziemnym (przy czym Włosi nie powinni przesadzać z tym samobiczowaniem się za wyniki z tego akwenu, to zupełnie inna specyfika, inne okręty – często małe, przybrzeżne, i inne zadania im powierzone – „oczy floty”, misje transportowe etc.), pokazujące, że jeśli użyto ich do zadań korespondujących z ich charakterystykami (duże okręty, o dużej autonomii, uzbrojone najczęściej w dwa działa, by w jak najbardziej ekonomiczny sposób zgładzać wrogie statki – oszczędność torped, której od włoskich kapitanów wręcz wymagano), włoskie okręty miały porównywalną efektywność działania z innymi największymi flotami biorącymi udział w konflikcie (sukcesów polskiej broni podwodnej nie ma nawet co porównywać do sukcesów pojedynczych włoskich okrętów z Betasom, ale tutaj znowu wracamy do specyfiki działań na Morzu Śródziemnym, a nie oceny kwalifikacji marynarzy poszczególnych flot – uwaga zwłaszcza dla tych, którzy lubią wszystko upraszczać i posługiwać się schematami myślowymi).
Odnosząc się do samych tylko U-Bootów, które odnosiły największe sukcesy, w 1940 r. wyniki indywidualne włoskich okrętów były znacznie gorsze, w 1941 r. wyniki U-Bootów przewyższały czterokrotnie wyniki okrętów z Betasom, ale w latach 1942-1943 wyniki obu sojuszniczych flot podwodnych praktycznie się zrównały (cały czas mowa o przeliczniku okręt/średnia zatopionego tonażu) .
Wynik włoskich okrętów to około 5,9 % sukcesów osiągniętych przez setki niemieckich U-Bootów (i 30 włoskich) w tym rejonie operacyjnym (Atlantyk, Ocean Indyjski) i w tym okresie czasu (10 czerwca 1940 – 8 września 1943 r.). Zwiększające się z czasem sukcesy włoskich okrętów należy przypisać rosnącemu doświadczeniu i lepszemu wyszkoleniu uzyskanemu w międzyczasie (dużą zasługą były tutaj kursy w gdyńskiej szkole U-Bootwaffe), a także poprawie charakterystyk włoskich okrętów, która się dokonała (w Betasom upodobniono włoskie okręty do U-Bootów).
Okręt podwodny „Maggiore Baracca” powraca do bazy Betasom w Bordeaux, czerwiec 1942 r. Trochę statystyk dotyczących działań włoskich okrętów na Atlantyku.
Ogółem przez Betasom przewinęły się 32 okręty. 28 przedarło się tutaj przez Gibraltar z Włoch, cztery ewakuowało się z Afryki Wschodniej (dwa z nich nie wykonały nawet patrolu z Francji i przedarły się stąd na Morze Śródziemne). Włosi zatopili 101-109 statków o tonażu ok. 570 000 BRT, na co potrzeba było 189 patroli bojowych. Wynik mógł być z pewnością lepszy, ale włoska flota najpierw musiała przystosować się do działań na oceanie i wkomponować się w trwającą wojnę o tonaż. W tym okresie (zima 1940/1941 r.) stracono kilka okrętów (cztery bodajże – jedyne, które nie zanotowały żadnego sukcesu) podczas ich pierwszych patroli. Dziesięć okrętów wycofano dość szybko (większość w drugiej połowie 1941 r.) do Włoch.
Straty na Atlantyku wyniosły ogółem 16 zatopionych włoskich okrętów podwodnych. To oznacza, że za każdy z nich alianci musieli „zapłacić” 35 625 BRT. Innym skutkiem włoskiej obecności było ogromne rozproszenie środków ZOP sprzymierzonych. Włoskie okręty miały większą autonomię i w okresie, gdy Niemcy skupiali się na Morzu Północnym, Regia Marina dokonywała ataków m.in. w rejonie na zachód od Gibraltaru, wzdłuż zachodnich wybrzeży Afryki (aż po Freetown) i na wodach obu Ameryk. Pojedyncze okręty zapuszczały się także na Ocean Indyjski.
Włoski okręt podwodny „Reginaldo Giuliani” atakowany przez łódź latającą Short „Sunderland” z No. 10 Squadron RAAF, 1 września 1942 r., wody Zatoki Biskajskiej. Chyba już kiedyś coś o tym wspominałem, ale jako że wątek polski, to zaryzykuję powtórkę.
„Reginaldo Giuliani” (capitano di fregata Giovanni Bruno) opuścił włoską bazę w Bordeaux 24 czerwca 1942 r. i ruszył na patrol w strefie na południe od Bahamów. Odnotował następujące zatopienia: brytyjski motorowiec „Medon” (5444 BRT; 10 sierpnia), amerykański parowiec „California” (5441 BRT; 13 sierpnia) i brytyjski parowiec „Sylvia de Larrinaga” (5218 BRT; 14 sierpnia).
16 sierpnia przerwano patrol i obrano kurs na francuskie wybrzeże. Niebawem „Giuliani” miał okazję potwierdzić, że włoskie okręty, choć bardzo masywne, mało zgrabne pod wodą i powolne na wodzie, to jednak były niesamowicie wytrzymałe.
1 września około południa, niedaleko od bazy w Bordeaux, okręt zaatakował jeden po drugim trzy „Sunderlandy”, dwa z 10. Dywizjonu RAAF i jeden z 461. Dywizjonu RAF. Przy pierwszym ataku obyło się bez strat i uszkodzeń. Dalsze ataki były już jednak tragiczne w skutkach. W pobliże okrętu zrzucono trzy bomby 113 kg. Włoscy strzelcy otworzyli ogień, twierdzili, że trafili jednego z napastników, ciężko go uszkadzając. „Sunderlandy” przerwały atak, ale „Giuliani” został mocno poturbowany, na pokładzie byli zabici i ranni. C.F. Bruno podczas pierwszego podejścia wrogiego samolotu został ranny w gardło i musiał przekazać dowodzenie zastępcy tenente di vascello Aredio Calzinga. Poległ sierżant Enzo Grimaudo, a sierżany Giovanni De Santis odniósł śmiertelną ranę. Na pokładzie „Giulianiego” nie było światła, okręt powoli tonął. Na skutek przestrzelin powstałych od ognia z broni pokładowej, w okolicach sekcji nr. 2 zaczęło wyciekać paliwo, pozostawiając widoczny ślad na wodzie. Sytuację zdołano opanować i skierowano się w stronę hiszpańskich wybrzeży, a następnie zadecydowano o kontynuowaniu marszu do Bordeaux.
Następnego dnia okręt był jeszcze trzykrotnie atakowany z powietrza. Dwa razy zdołał zejść pod wodę. Włoska literatura podaje, że za trzecim razem atakował go „Wellington” z czechosłowacką załogą, który zrzucił sześć bomb i ostrzelał pokład okrętu z broni pokładowej. Uszkodzone zostały m.in. zbiorniki balastowe i podwójne dno na lewej burcie. Z akcji wyłączono także działo. „Giuliani” dryfował przez dwie godziny, dopiero później zdołano wznowić rejs. Sprawcami tego ataku byli jednak polscy lotnicy z polskiego 304. Dywizjonu Ziemi Śląskiej im. Ks. Józefa Poniatowskiego. Nad Zatokę Biskajską wystartowało sześć samolotów. Załoga „Wellingtona” IC „A” (HF894) pilotowana przez kpt. pil. Mariana Kucharskiego zauważyła wynurzony okręt podwodny, ostrzelała go z broni pokładowej i krótko po 12.40 zaatakowała sześcioma bombami głębinowymi. Okrętem wstrząsnęły potężne eksplozje trzech bomb, w tym tych rozrywających się pod kadłubem. Na pokład spadły masy wody, zabierając ze sobą sternika Andreę Assaliego i marynarza Francesco Peraliego. Polacy powtórzyli nalot, ostrzeliwując pokład z broni pokładowej i zrzucając 227-kg bombę głębinową. Później powtórzyła się podobna sekwencja. Włosi nie byli w stanie odpowiedzieć ogniem z działa, ani manewrować, doszło także do dużego wycieku ropy. Na pokładzie pojawiła się załoga, strzelcy samolotowi otworzyli do niej ogień. Kilku marynarzy wpadło do wody. Unieruchomiony okręt przechylał się na lewą burtę, zaś za sterem z pokładu samolotu widziano dużą plamę oleju. Z samolotu wykonano zdjęcia i zawrócono do bazy z powodu kończącego się paliwa. Uznano atak za bardzo udany, zaś okręt za poważnie uszkodzony.
„Giuliani” zdołał jednak dokuśtykać do hiszpańskiego Santanderu. Tam przebywał 60 dni, przechodząc naprawy. 8 listopada 1942 r. był w stanie wyjść w morze i następnego dnia osiągnął bazę Betasom w Bordeaux.
Od dzisiaj w sprzedaży znalazł się najnowszy numer magazynu Okręty 2(50)/2017. W nim zapraszam na drugą część artykułu o włoskich okrętach podwodnych typu Marconi w wojnie na Atlantyku. Ta część jest głównie o naprawdę niebanalnej historii okrętu „Torelli. Na zachętę napiszę, że była to jedna z dwóch jednostek, która podczas II WŚ pływała pod banderą wszystkich trzech flot najważniejszych państw Osi. Polecam, zapraszam.
Niebawem w sprzedaży ukażą się nowe „Okręty” nr. 1(49)/2017. Ja zapraszam na artykuł mojego autorstwa „Okręty typu Marconi na Atlantyku – Malaspina, Marconi, Baracca”. Jest to część pierwsza tego tematu, w kolejnym numerze chciałbym opisać pozostałą trójkę. Polecam, zapraszam .
Na zachętę – sześć okrętów typu Marconi zatopiło podczas II WŚ 39 statków handlowych o tonażu 213.948 BRT i dwie jednostki Royal Navy (niszczyciel oraz wojskowy zbiornikowiec) o tonażu 18.375 t.
Spis treści numeru:
Grumman Avenger – Matthew Willis
Niszczyciele i torpedowce Marine Nationale 1922–1942 – Jan Radziemski
Pancernik „Vittorio Veneto” – Carlo Cestra
Okręty typu Marconi na Atlantyku – „Malaspina”, „Marconi”, „Baracca” – Marek Sobski
„Sokoły” z Kaliningradu – okręty dozorowe projektu 42 (typ Sokoł) – Jan Radziemski
Stalowe hełmy w brytyjskiej Merchant Navy 1939–1945 – Bartłomiej Błaszkowski
Niebawem w sprzedaży ukażą się „Okręty” nr. 3(45)/2016, a w nich m.in. artykuł mojego autorstwa o asie włoskiej broni podwodnej Gianfranco Gazzana Priaroggia. Tradycyjnie polecam, zapraszam!
Spis treści numeru:
Bohdan A. Kuliński – „Napoleon mórz”. Służba admirała Horatio Nelsona w Royal Navy
Marek Sobski – Gianfranco Gazzana Priaroggia
Stefan Dramiński – Japoński lotniskowiec „Akagi”
Jan Radziemski – Operacja „M”. Japońska inwazja na Filipiny w 1941 roku
Daniel Pastwa – U 486 – zagłada „Czarnego wilka” Dönitza
Bartłomiej Błaszkowski – Medal Morski w Dzienniku Ustaw RP