FAQ do „Betasom”
Zacznijmy
od rzeczy optymistycznych. Książka od wtorku jest w drukarni. Obiecano
mi, że egzemplarze dla przedpremierowiczów powinienem otrzymać w
przyszłym tygodniu i natychmiast zacznę proces zbierania pieniążków i
wysyłki książki (na obecną chwilę mały znak zapytania należy postawić
przy kosztach wysyłki, ale o tym w punkcie 2.). Przy czym w przyszłym
tygodniu może się nie udać ruszyć z tematem, bo w czwartek mam mały
wyjazd i nadal zależę od drukarzy. Zapisy są oczywiście otwarte, więc
zapraszam do pisania w komentarzach, na PW i e-mail:
marek.sobski@interia.eu (to ostatnie zwłaszcza dla czytelników bloga).
Jeszcze niecałe 50 egzemplarzy musi znaleźć swoich nabywców i cały
projekt wyjdzie finansowo na zero. Oficjalną premierę wyznaczam na środę
7 sierpnia! Jest to termin ostrożny i nic nie powinno go zakłócić.
Wtedy ukaże się informacja o pełnej dostępności książki z krótkim już
tylko jej opisem i spisem treści.
Nadal optymistycznie: po
pierwsze czuję się zobowiązany w każdym tygodniu przygotować pięć wpisów
na dobrze znanym już poziomie (oczywiście jakieś wakacje się pewnie
przydarzą). Jednak prawdziwą stawką pomyślnej sprzedaży „Betasom” jest
co innego: 300 egzemplarzy sprzedanych = Afryka Wschodnia (tom 1) ukaże
się w podobnej formie, 500 = to już jest duży sukces i poważnie
pomyślimy nad wydrukiem Afryki w wyższym nakładzie z kolorowymi mapami
(kolor = wyższy koszt wydruku, ale większy nakład = mniejszy koszt, więc
książka będzie w podobnej cenie), 500+ (czyli dodruk) = Afryka z
kolorowymi mapami i wkładką zdjęciową. To jest prosty rachunek
ekonomiczny, a ja za wszelką cenę nie chcę, by koszty książki
przekroczyły 60 zł/szt. Większy nakład to większe pole manewru dla mnie
(a bardzo duży nakład = spadek ceny, nawet pomimo dodania map i zdjęć).
Ale należy zacząć od popytu.
Pieniążki zarobione na sprzedaży
„Betasom” przede wszystkim pozwolą mi poświęcać się dalej mojej pasji,
czym mam nadzieję sprawić także Wam przyjemność. Z powodu kłopotów ze
zdrowiem (punkt 14.) muszę pracować ekonomicznie (6 godzin każdego dnia,
także w weekendy, w tym czasie powinienem także napisać wspomniane 5
wpisów). Od początku nie ukrywałem, że jest to książka-cegiełka na
dalsze działanie Wojny Mussoliniego i wsparcie dla mojej osoby,
niniejszym uczulam, że owszem jest to uwzględnione w cenie (co do ceny
patrz punkt 1.). W żadne pisanie „nocami, przy mrugającej lampce,
szklaneczce whiskey, w zadymionym pokoju, aż pierwszy kogut nie przywoła
mnie do szarej rzeczywistości” nie wierzę. Jest to natomiast ciężka,
codzienna praca od samego rana i liczę na Wasze zrozumienie – muszę
zarabiać, by móc kontynuować moje dzieło. Ponadto pieniążki przeznaczę
na wszystkie opłaty związane z działaniem bloga. No i może rzecz
najważniejsza: chcę pisać książki konkurencyjne wobec wszystkiego, co
możecie dostać na rynku wydawniczym, nie tylko polskim. A to wymaga
ogromnych nakładów na literaturę. Dla przykładu, do Afryki Wschodniej w
pierwszej kolejności chcę kupić te dwie prace:
http://www.libreriamilitare.com/prodotto.php?id_prod=63807&id_cat=212 (południowoafrykańska pancerka, koszt 75 euro + bardzo droga przesyłka)
https://www.libreriauniversitaria.it/pai-polizia-africa-italiana-1936/libro/9788895038360 (Policja Włoskiej Afryki, 89,90 euro + wysyłka)
Jeszcze w ramach uzasadnienia mojej prośby o wsparcie muszę napisać o
tym, jak wygląda rodzimy rynek wydawniczy. O „Betasom” rozmawiałem z
czterema wydawcami, generalnie panuje zasada: tanio kupić („wie Pan,
Włochy mały nakład, więc możemy dać 2000 zł netto”… gdzie koszt
materiałów to lekko licząc „piątka”. Sprzeda się? To zrobi się dodruk,
ale autor prawa już oddał, więc może żyć satysfakcją z sukcesu
wydawnictwa) i drogo sprzedać. Każdy by tak chciał, bardzo to wygodne.
Ostatecznie tylko z jednym wydawcą wypracowaliśmy kompromis o podziale
rynku na polski i zagraniczny (patrz punkt 13.). Ale są i jeszcze
przypadki skrajne, jak z moją pierwszą książką: nie dostałem umowy,
honorarium jednostronnie renegocjowano o 2/3 wartości na moją
niekorzyść, a i to dostałem po dwóch latach (podobnież było z drugą i
trzecią książką, a o honoraria za artykuły tamże wydane walczy mój
adwokat i tu mamy kolejny hit: wydawca na przedsądowe wezwanie do
zapłaty odpisał, że… pism nie wydaje, a ze mną nigdy nie
współpracował). Została mi tylko współpraca z Magnum X, choć bardzo
wartościowa, profesjonalna i bez nieprzyjemnych „przygód”, to jednak
jest to zdecydowanie zbyt mało, by oprzeć na tym moją przyszłość. Stąd
pomysł samowydruków. Te mają jeszcze jeden ogromy plus: nie muszę
oglądać się na to, co wydają wydawnictwa. Napoleon V wydał „Burzę nad
Morzem Śródziemnym” prof. M. Franza. Zgłaszając się teraz z tematem
Regia Marina w działaniach na Morzu Śródziemny do dowolnego wydawnictwa
usłyszę zapewne: Panie było niedawno, temat spalony na lata. A ja
uważam, że praca prof. Franza ma sporo mankamentów i jestem w stanie
przygotować coś niezwykle konkurencyjnego. Wydanie własnym nakładem jest
wtedy jedyną drogą.
Jestem autorem, który nie tylko sobie bloguje. Zbliżam się do pułapu 100 publikacji (http://wojna-mussoliniego.pl/?page_id=1951)
i jako autor mam nadal wielkie ambicje i przekonanie o jakości własnej
pracy, a także świadomość, że nadal wiele ciężkiej harówki i nauki
przede mną. Dlatego nie chcę, by ktoś podchodził do zakupu publikacji
wydanych własnym nakładem na zasadzie „a dam mu za tę książkę, może się
do czegoś nada, a on niech sobie klepie te swoje wpisy”. To jest książka
napisana w zgodzie z wszystkimi zasadami reprezentowanej przeze mnie
dziedziny nauki, prawdziwa publikacja historyczna, i od „Betasom”, oraz
wszystkiego, co pójdzie za nią, NALEŻY WYMAGAĆ! Ja tą książką chcę
pokazać, że można wydać rasową pracę, ale odciąć się od naszego chromego
rynku wydawniczego (nie zawsze ta sytuacja jest też winą wydawców, oni
też mają swoje kłopoty, w tym ogromne długi kolporterów – ja to
rozumiem, ale zbytnia wyrozumiałość skończy się dla mnie śmiercią
głodową). Jedyne czego pragnę to z wolną od złych myśli głową skupić się
na pracy dla Was!
Czemu mielibyście wybrać mnie, a nie
pewnie w wielu elementach (choć głównie wizualnych) doskonalsze
propozycje wydawnictw? Musicie sobie zadać pytanie, czy zawsze jesteście
traktowani poważnie, a za wasze pieniądze otrzymujecie produkt wysokiej
jakości. Więc jako przykład opowiem Wam pewną historię (obawiam się, że
jej myślą przewodnią jest: „Włosi, Włosi, kto to będzie po mnie
sprawdzał, przepisze się cokolwiek…”). Otóż cofamy się do roku 2003,
Pan Jacek Solarz wydaje w wyd. Militaria książkę Afryka Wschodnia
1935-1941. Znajdujemy tam taki fragment (s.56): „Włosi bronili się
niezbyt energicznie i częściej myśleli o tym, jak dotrzeć do portów
położonych nad Oceanem Indyjskim i tam wsiąść na statki, niż o walce z
Anglikami. Ucieczka nie była wcale prostą sprawą. 12 lutego włoski
transportowiec „Leonardo da Vinci” próbował z Mogadiszu przedrzeć się na
Madagaskar opanowany przez oddziały Vichy, ale został skutecznie
ostrzelany przez brytyjski krążownik. Inny okręt – niszczyciel „Ascari” –
został zaatakowany przez dwupłatowe Hawker „Hartbeeste” z 40. Dywizjonu
SAAF-u i w płomieniach musiał zawrócić do portu. Mniej szczęścia miał
okręt „Moncalieri”, który został zatopiony. Sukces ów jest wart
odnotowania głównie z tego powodu, że został osiągnięty za pomocą
przestarzałych samolotów, z których tylko dwa zostały zestrzelone”.
Nadchodzi rok 2016 i w pierwszym tomie wspomnianej pracy prof. Franza na
s. 408 mamy prawie to samo, tylko, że „Monacalieri” okazuje się
niszczycielem. Informacja, jak informacja, no i co z tego? Ano to:
Po pierwsze: Ci Anglicy to rozumiem, że jakiś skrót myślowy –
Somali Włoskie atakowały brygady z Kenii, Złotego Wybrzeża i Związku
Południowej Afryki, nie okrętowano żadnych wojsk ani w Mogadiszu, ani
Kismaju. „Da Vinci” uciekał z Kismaju, nie Mogadiszu (ale to szczegół).
Niszczyciel „Ascari”… ja nie wiem skąd ktoś wytrzasnął ten absurd, po
10 czerwca 1940 roku w portach Oceanu Indyjskiego nie stacjonował żaden
okręt wojenny Regia Marina, „Ascari” nigdy nie miał związków z włoskimi
koloniami (no poza nazwą, oznaczającą żołnierza kolonialnego), a zatonął
za sprawą min 24 marca 1943 r. próbując przedrzeć się do Tunezji. Żaden
„Moncalieri” (zwłaszcza okręt) nie został zatopiony na żadnym akwenie
świata ani w lutym, ani w marcu 1941 roku. Parowiec (nie niszczyciel!)
„Moncalieri” (5267 BRT) znajdujemy dopiero na liście jednostek
samozatopionych w Massawie w kwietniu 1941 roku (więc na Morzu
Czerwonym, nie Oceanie Indyjskim)…
—————————————————————————–
No to wreszcie przejdźmy do szczegółów dotyczących samej książki „Betasom”.
1. Cena: 57 zł (w kosztach jest wydruk, podatek dochodowy, koszt
korekty i redakcji, wsparcie graficzne – okładka – i przy składzie,
pieniążki dla mnie).
2. Wysyłka: wzorcowo chciałby żeby była to
koperta z bąbelkami odpowiednia do formatu książki, przesyłka wysłana
Pocztą Polską (punkt pocztowy mam w bloku, trzy piętra niżej), listem
ekonomicznym, z potwierdzeniem nadania i odbioru. Książka przyjedzie
niezniszczona i mamy pewność, że w ogóle dotrze. Dokładne koszta podam
po zważeniu gotowego egzemplarza. Doprecyzuję też koszty wysyłki na
terenie Polski, Europy i nawet dalej. Jestem w stanie pójść Wam na rękę i
zmodyfikować sposób wysyłki, jeśli będą takie życzenia. Odbiór osobisty
na terenie Zielonej Góry (lubuskie), nawet specjalnie przejdę się na
spacer, jest to do umówienia.
3. Jak kupić? Na chwilę obecną:
zgłosić zainteresowanie w komentarzu w dowolnym wpisie na Wojnie
Mussoliniego (odezwę się i potwierdzę), wysłać mi PW lub e-mail:
marek.sobski@interia.eu. Po premierze powinna się ona także pojawić na
Allegro i E-Bayu. Tak, można nabyć więcej egzemplarzy. Tak, możemy
porozmawiać o wprowadzenia jej do oferty księgarni – zapraszam do
kontaktu.
4. Korekta i redakcja: Grzegorz Antoszek
(historyk, rekonstruktor i redaktor związany z portalem Historia.org.pl.
Zawodowo zajmuje się redakcją i korektą książek historycznych. Znany
jest także z działalności fotograficznej w autorskim projekcie Moldaw
Reenacting Photography).
5. Oprawa: miękka (twarda to już duży koszt).
6. Format: B5 (dość pojemny, ładny dla oka).
7. Stron: 199.
8. Druk i oprawa: Drukarnia Braci Dadyńskich
65-783 Zielona Góra, ul. Prosta 21
9. ISBN: 978-83-953832-0-5
10. Zdjęcia: w książce brak (przez wzgląd na potrzebę ich zakupu z
archiwów, a to znacznie podniosłoby koszta). We wstępie do książki
znajdziecie link do galerii na moim blogu, gdzie umieszczone zostaną
zdjęcia dla tematu.
11. Nakład: 500 egzemplarzy z
nieograniczoną możliwością dodruku (wbrew wcześniejszym zapowiedziom –
cenę za dodrukowane egzemplarze chciałbym utrzymać na stałym poziomie,
nawet przy pewnych stratach finansowych dla mnie, musimy sobie ufać i
wypracować pewien schemat, choćby to, ile ostatecznie egzemplarzy należy
drukować).
12. Wersja elektroniczna: na obecną chwilę nie mam w planie ze względu na piractwo.
13. Inne wydanie tej książki: Po polsku książka będzie tylko i
wyłącznie wydana przeze mnie. Z wyd. Stratus rozmawiamy o wydaniu jej
skrótu w języku angielskim (bardzo znacznego – z książki zostanie ok.
3/5 obecnej treści, albo inaczej z 515 000 znaków wypada 206 000, czyli
ponad 4,5 standardowego -12 stron każdy, 54 ogółem – artykułu w pismach
pokroju TWH, Militaria, MSiO czy podobnych. To już będzie dość nudne:
Okręt X wypłynął, dopłynął, wystrzelił torpedy do statku Y, trafił,
zawrócił, dopłynął do bazy i hop kolejny patrol. A cena oczywiście
„europejska”, by nie być gołosłownym, książka o podobnej tematyce: http://stratusbooks.com.pl/sklep/index.php?p104%2Caustro-hungarian-submarines-in-wwi – ale wybór jest, jeśli ktoś będzie sobie życzył po angielsku, to oczywiście polecam).
14. Książka z autografem: zamierzam podpisać każdą książkę, uważam, że
tak wypada. Książki kupujemy często w prezencie, więc będzie to tylko
moje imię i nazwisko lub parafka, data etc. I tutaj rodzi się największy
dla mnie kłopot. Raz, że bazgrzę (nawet mało powiedziane), to jeszcze
ostatnio nie najlepiej z moim zdrowiem i momentalnie wręcz dramatycznie
trzęsą mi się ręce, a im bardziej się chce, tym czasem bywa trudniej nad
tym zapanować. Najpewniej jest to coś na tle nerwicowym, ale trochę
odbijają mnie między sobą neurolog, psycholog i psychiatra, a w
poniedziałek mam rezonans magnetyczny, bo to może być też coś dużo
poważniejszego. Przez ostatnie kilkanaście lat nic nie chciało iść, jak
planowałem, schrzaniło mi się wiele spraw, były bardzo ciężkie
wydarzenia, w tym te najsmutniejsze w naszym ludzkim życiu, a gwoździem
do trumny jest wspomniany spór sądowy z moim pierwszym wydawcą. Suma
sumarum wszystko to zebrane do kupy rozbiło mnie psychicznie. Postaram
się podpisać wasze książki najładniej, jak się da, a tego pisania jest
jeszcze więcej – adres na kopercie, potwierdzenie nadania i odbioru, a
polecono mi jeszcze ręcznie prowadzić ewidencję sprzedaży, na wszelki
wypadek jakby urząd skarbowy miał jakieś wątpliwości. Wolałem tylko
uprzedzić, by nie robić za jakieś wydarzenie, by nikt nie poczuł się
zlekceważony, by nie musiał się domyślać, co jest powodem tych
koślawców. Bardzo trudno mi się z tego tłumaczyć publicznie, jest to
sprawa wstydliwa. Ale trzeba wziąć życie za bary i pokonać słabości.
Myślę, że nic mi bardziej nie pomoże niż sukces książki, za czym pójdzie
uspokojenie całej sytuacji wokół mnie (i może nareszcie jakieś
wczasy!).
Pozdrawiam,
Marek Sobski