Włoska kawaleria w Sudanie
Włoska atyleria kolonialna pod Kassalą (wł. Cassala).
27 czerwca 1940 miała miejsce wymiana ognia pomiędzy brytyjskimi wozami pancernymi a włoską kawalerią. Ostrzelanym włoskim oddziałem był pluton z 2 Szwadronu. O świcie wyprawił się on z Erytrei na zwiad w kierunku Kassali w Sudanie. Podczas przemarszu przez jedną z oaz Włosi natrafili na brytyjskie pojazdy, które otworzyły zaskakujący ogień z karabinów maszynowych. Kawalerzyści ruszyli galopem, rozsypali się i odpowiedzieli ogniem. Do walki, po usłyszeniu wystrzałów, dołączył 3. Szwadron XV Grupy. W obliczu przewagi Włochów Brytyjczycy pospiesznie uciekli w kierunku Kassali, strzelając przy tym. Było to pierwsze starcie na tym froncie.
O wkroczeniu Włochów do Sudanu, wspomina podoficer Francesco Stella z Cavalleria Coloniale: „W południe zatrzymaliśmy się w miejscu, które wyglądało jak zdziczały ogród i w którym nasze konie przez godzinę, mogły odetchnąć. Po południu zrobiło się ciemniej, upał się wzmagał, było duszno i parno. Nagle wiatr zmienił kierunek. Spowiły nas kłęby miotanego ostrymi porywami kurzu i wirującego, siekącego piasku. Konie obróciliśmy tyłem do kierunku, z którego szła burza. Nad głowami przeleciały nam wyrwane z ziemi krzaki i kępy trawy. Burza przeszła równie szybko, jak się pojawiła. Jeszcze byliśmy spowici kurzem, który pokrył nasze mundury i konie grubą, żółtawą warstwą, gdy z nieba lunęło: teraz pokrywała nas skorupa gliny”.
„O zachodzie słońca nadal podążaliśmy do Kassali. Mimo pogodnej nocy było bardzo ciemno, bo czarne skaliste podłoże ‘połykało’ światło księżyca. Nasz oddział w dwóch długich rzędach niemal bezszelestnie przemknął się w dół krętą ścieżką. Nie zatrzeszczało żadne siodło, nie stuknęła żadna część sprzętu. Ta cisza potęgowała jeszcze niesamowite ciemności. Następnego ranka padało bez przerwy; cieszyliśmy się, mogąc uzupełnić zapasy wody. Potem w rześkim powietrzu jechaliśmy w dół szeroką doliną. Jej dno pokryte było drobnym żwirem kwarcowym i białym piaskiem. Odblaski oślepiały nas; gdy wiatr poruszał trawą, zdawało się, że cała dolina tańczy. Z nagich skał po obu stronach drogi buchał żar, który przyprawiał nas o zawroty i bóle głowy. Przejechaliśmy tak cztery mile i schroniliśmy się w gęstwinie kolczastych krzaków. Słychać było tupanie i parskanie koni, które uwiązane obok w cieniu drzew, dręczone były przez muchy. Nagle przygalopowało trzech jeźdźców i zameldowało, że zbliżają się oddziały angielskie. W chwilę potem pojawiły się nad nami samolot i zaczął zrzucać bomby: jedna, dwie, trzy – pudło; czwarta wpadła między nas. Dwóch jeźdźców spadło, ich konie – krwawa masa – tarzały się po ziemi. Jeszcze dwie bomby, a potem wstrząs, od którego mój koń obrócił się wokół własnej osi, a ja niemal nie wypadłem z siodła”.