Daleki rajd LRDG
Chevrolet WB jednostek LRDG eksponowany w Imperial War Museum. Trochę ciekawych wypisków z książki o walkach na Saharze libijskiej.
W listopadzie 1940 r. rajdy alianckich komandosów doprowadziły do umieszczenia min na drodze pomiędzy Augila i Agedabia oraz stworzenia krótkich pustynnych lądowisk w sekretnych miejscach. W końcu, także dzięki gromadzonym na pustyni zapasom broni, żywności, benzyny etc. zdołano nawet zaatakować włoskie forty w Augila, Ain Zuwaia i drogę łączącą Auenat i Archenau. Komandosi potwierdzili pod koniec 1940 r. swoją wartość, w uznaniu ich zasług stworzono formację Long Range Desert Group. W pierwszych dniach listopada brytyjscy wojskowi zjawili się w stolicy Czadu, Fort Lamy, gdzie spotkali się z francuskimi oficerami z tej kolonii i jej gubernatorem, Félixem Éboué, którzy dołączyli do gaulistów. Stronę brytyjską reprezentował major R.A. Bagnols, głównym przedstawicielem wojsk Wolnej Francji był ppłk Jean Colonna d’Ornano, obaj uzgodnili przeprowadzenie wspólnych operacji przeciwko włoskim placówkom rozrzuconym na ogromnym obszarze pustyni libijskiej. Operacje planowano przeprowadzić w oparciu o francuskie posiadłości w Nigrze i Czadzie oraz z brytyjskich baz w Egipcie. Włoskie dokumenty niemal pomijają te działania, lub, jak komunikat Comando Supremo z 1 grudnia (dotyczący ataku na ujęcie wody Ain el Gazzala), donoszą o nich ze zdumieniem.
Działania komandosów wywierały ogromny wpływa na morale wojsk Osi, nawet na najgłębszych tyłach cały czas panował stan zagrożenia. Włoskie wojska saharyjskie były pozostawione same sobie, częściej walcząc z pragnieniem, oparzeniami słonecznymi i insektami, niż z przeciwnikiem, który niemal swobodnie przenikał przez wątłą sieć włoskich posterunków.
O warunkach w jakich toczył walkę włoski żołnierz w kampanii północnoafrykańskiej pisał w swoich wspomnieniach Mario Tobino: „Nasi żołnierze mieli nieadekwatne mundury, nie nadające się do tego miejsca, niewystarczającą żywność, źle przyrządzoną, z często spleśniałym chlebem; nie pijali wina ani likierów [wł. liquori; oznacza też wódkę]; żadnego komfortowego zaprowiantowania; woda dostarczana na front w kanistrach po benzynie, źle wspominana, bo zawsze smakowała benzyną… Nikt nie chciał iść na wojnę. Wszyscy namiętnie chcieli wrócić do domu; to była nasza jedyna modlitwa; jedyna szczerość… Nasi żołnierze nie mieli przeciwnika…”. Tobino wspominał także starcia z brytyjskimi komandosami: „Pomiędzy naszymi i ich patrolami była jedna różnica… Nasi żołnierze byli słabo uzbrojeni; nie chroniła ich celna i liczna artyleria; mieli karabiny 1891 [Carcano Mod. 91]; karabinów maszynowych było mało i ciągle się zacinały…”.
27 grudnia 1940 r. LRDG przeprowadził kolejną operację, o której nie ma wzmianki w istniejących włoskich dokumentach, ale informacje o niej dostarczają nam brytyjscy historycy. Z Kairu wyruszyły dwa patrole LRDG, poruszały się na południe (? raczej południowy zachód) poprzez oazę Farafra, przekraczając libijską granicę ok. 200 km na południe od fortu Giarabub, w punkcie zwanym „Bir Cairn”. Patrolami dowodził mjr Clayton, każdy z nich to dwóch oficerów i 30 żołnierzy z 11 pojazdami (marki Chevrolet i Ford). Żołnierze byli Nowozelandczykami z 2. Scots Guards i 3. Coldstream Guards, razem 76 ludzi i 23 pojazdy z zapasem paliwa na 1.800 km, żywnością i wodą na trzy tygodnie, z 11 km (jeden na pojazd – ??? zgaduj zgadula, podane liczby to sumaryczne uzbrojenie obu patroli, czy jednego…), czterema karabinami ppanc., dwoma moździerzami 75 mm, działkiem Bofors kal. 37 mm, bronią osobistą, minami i różnymi środkami wybuchowymi.