Krótki pobyt lotników ANR w Hiszpanii Franco
Efektowne ujęcie torpedowego SM.79. Przedostatnia część artykułu o śmiałym ataku ANR na Gibraltar.
Trzy samoloty, pilotowane przez Sottoten. De Lieto i tenenti Monaco i Tornese, lądowały z braku paliwa na terytorium Hiszpanii. Pierwszy z nich wodował w pobliżu plaży koło Castelldefels, przybrzeżnej miejscowości pomiędzy Vinaroz i przylądkiem Tortosa, ok. 150 km od Barcelony. Synteza wspomnień drugiego pilota maresciallo Scotti i radiotelegrafisty Alfonso Scarso:
„Skręciliśmy na północny wschód i weszliśmy na pułap na którym mieliśmy wracać. Wiedzieliśmy, że nasze manewry kosztują nas wiele benzyny i dlatego kierowaliśmy się prosto na Istres, korzystając tylko z pomocy kompasu, ale najpierw musieliśmy się pozbyć torpedy. Manfrino i Scarso podnieśli fragment podłogi kadłuba na wysokości tylnego zaczepu torpedy i za pomocą młotka zdołali uwolnić broń, która oderwała się z zaczepu, przez chwilę torpeda wisiała pionowo, następnie uwolnioną ją z przedniego uścisku i w końcu spadła do morza z wysokości tysiąca metrów. Powrót na skrzydłowych silnikach był powolny, ilość benzyny w zbiornikach spadała i bardzo możliwe, że coś działało nieprawidłowo. Kiedy zbiorniki były prawie puste zmieniliśmy trasę powrotu i kiedy przelecieliśmy nad Sierra de Gúdar (prowincja Teruel), sottotenente De Lieto nakazał załodze być w gotowości ze spadochronami w razie prawdopodobnego opuszczenia samolotu. Zdrowy rozsądek doprowadził do poniechania tego zamiaru i skierowania się nad morze, które bez większych problemów osiągnęliśmy o 6.50. Lądować awaryjnie nie mogliśmy ze względu na nieregularny kształt terenu, postanowiliśmy wodować blisko wybrzeża, co perfekcyjnie nam się udało na milę od niego. Po spaleniu przez radiotelegrafistę tabeli szyfrów, byliśmy w stanie dostać się na łódź rybacką, która znalazła się w pobliżu. Po dotarciu na brzeg spotkaliśmy patrol straży nadbrzeżnej, którym dowodził młody oficer. Ledwie dowódca załogi powiedział kim jesteśmy, co zrobiliśmy i jaki jest powód naszej wymuszonej obecności na tych wodach, on, z widocznym wzruszeniem, pogratulował nam i zaprowadził nas do pobliskich koszar. Tam mieliśmy okazję odpocząć przez parę godzin, później przewieziono nas dwoma samochodami lotnictwa wojskowego do hotelu w centrum Barcelony […]. Nasza obecność w tym mieście była krótka, nocą 7/8 czerwca zostaliśmy nagle obudzeni i wsadzeni do autobusu, który czekał na ulicy, były w nim jeszcze dwie nasze załogi”.
Maszyna Ten. Tornese lądowała na hiszpańskim lotnisku Reus, w rejonie Tarragony. Wspomina 1. aviere marconista (starszy mechanik radiotelegrafista) Sergio Fazzi:
„[…] Nad Gibraltarem mieliśmy szczęście. Torpedę zrzuciliśmy przy pierwszym podejściu […] później skierowaliśmy się nad hiszpańskie terytorium, by nie lecieć trasą maszyn przed nami, nadal byliśmy celem artylerii przeciwlotniczej. Jeden z pocisków trafił w mało ważnym punkcie ogona, ale niestety uszkodził dodatkowy zbiornik znajdujący się w końcowej jego części. To był powód dlaczego, mając mało benzyny, porzuciliśmy planowaną trasę i lądowaliśmy awaryjnie w Reus. Prawdę mówiąc, z powodu panującej burzy, musieliśmy także włączyć centralny silnik, który na czas powrotu miał być nieaktywny. Wystarczyło ledwie kilka minut by zużycie paliwa znacznie wzrosło. Jednak wszystko poszło dobrze i o 7.30 zetknęliśmy się z ziemią i stanęliśmy na środku lotniska, bez kropli benzyny, nasz samolot musiał w końcu odholować ciągnik! Osiągnęliśmy Barcelonę, gdzie dołączyliśmy do załóg Monaco i De Lieto i razem zaczęliśmy niezwykłą podróż do domu”.
Ten. Monaco podczas lądowania nie miał zapiętych pasów bezpieczeństwa, z impetem uderzył w tablicę przyrządów, doznając obrażeń głowy i obu kolan. W pobliżu wioski Tortosa (coś tu jest nieprecyzyjne, zapewne tam lądowała jego Savoia) udzielono mu pomocy i wraz z załogą przetransportowano następnego dnia do Barcelony. Przygoda włoskich lotników nie była jeszcze zakończona. Wszystkie trzy załogi, z wyjątkiem będącego w złym stanie Monaco, którego z powodu odniesionych obrażeń trzeba było hospitalizować, przebrane w cywilne ubrania przekazano na granicy hiszpańsko-francuskiej niemieckim władzom, które odstawiły Włochów do bazy w Perpignan. Wspomina dzisiaj porucznik Monaco (artykuł z marca 1998):
„Spędziłem noc w barcelońskim szpitalu, a rankiem zostałem zaskoczony wiadomością, że wszystkie załogi przekazano na terytorium francuskie. Ja zostałem na miejscu by wydobrzeć po poniesionych w czasie lądowania obrażeniach. Towarzyszył mi w szpitalu porucznik hiszpańskiego lotnictwa, w czasie widzenia się z nim, dowiedziałem się, że zostanę przekazany (dosłownie zadenuncjowany, denunciato) żandarmerii. Fortuna chciała, że z pomocą capitano Mario Melloni, attaché lotniczego R.S.I., zdołałem uciec ze szpitala i dotrzeć do francuskiej granicy. Z pomocą dwóch niemieckich agentów dotarłem samochodem do Perpignan, gdzie spotkałem moich ludzi i dwie pozostałe załogi, które miały wypadki nad Hiszpanią. Podczas podróży powrotnej widzieliśmy wiele ciężkich sytuacji, w których znaleźli się Niemcy w wyniku lądowania aliantów w Normandii, to nie było łatwe. Łączność telefoniczna z Italią była praktycznie niemożliwa: staraliśmy się nawiązać kontakt, najpierw w Marsylii, potem w Grenoble, ale dopiero w Lyonie nawiązaliśmy połączenie z naszym dowódcą Marini, który wobec tego wysłał po nas S.73 z R.A.C. (Reparto Aero Collegamento – lotniczy oddział łącznikowy), dzięki czemu powróciliśmy do Lonate Pozzolo 10 czerwca (1944)”.