„Torelli” doczłapuje do Santanderu
„Torelli” w Santanderze, sfotografowany z pokładu samolotu. Zaraz ciąg dalszy jego historii, ale najpierw moja prośba do Was o cierpliwość. Wyjazd na Wszystkich Świętych i pilny tekst, który muszę zdać na początku tygodnia, pokomplikowały mi sprawy. Strona wróci do pełnej sprawności około środy, na razie opublikuję ilę się da.
(CD. po ataku dwóch „Sunderlandów”) W ciągu 15 minut mechanicy na „Torellim” zdołali przywrócić do pracy silniki okrętu, które działały praktycznie bez oleju. Prowizorycznie naprawiono także ster. Teraz przystąpiono do poszukiwania ludzi, którzy podczas ataku znaleźli się w wodzie. Udało się podjąć tylko część z nich, resztę uratowały różne hiszpańskie jednostki. Pośród tych ostatnich znalazł się mechanik (motorista navale) Giovanni Volpato, w momencie ataku przebywał na pokładzie. Podczas gdy „Sunderland” ostrzelał okręt z broni maszynowej, Volpato wraz z innymi marynarzami skrył się za kioskiem. W momencie eksplozji bomb głębinowych został wyrzucony do morza, nie bardzo zdając sobie sprawę, co zaszło. Z trudem wydostał się na powierzchnię, pośród innych kolegów, których zrzuciło z pokładu. Ledwie utrzymywał się na wodzie, w pewnej odległości zobaczył „Torellego”, który wyglądał na tonący. Volpato zobaczył dwóch ludzi, którzy pojawili się na pomoście i skacząc do morza próbowali nieść pomoc marynarzom za burtą. Wraz z sześcioma-siedmioma kolegami, którzy nie odnieśli ran i byli w dobrej formie fizycznej, próbował wpław dostać się na ląd. Przeciwny prąd znosił ich na morze. Widzieli, że na pokład „Torellego” wciągani są kolejni ludzie, dlatego przestali walczyć z prądem, oszczędzając siły i czekając na swoją kolej. Mieli jednak pecha, okręt minął ich pozycję i skierował się w stronę wybrzeża. Jeden z rozbitków, nazwiskiem Cascone nie przestawał wzywać pomocy, Volpato kazał mu zachować siły i zaprzestać bezsensownych prób. Pozostali w morzu przez długi czas, który wydawał im się kilkoma godzinami, bez żadnej nadziei na pomoc. Volpato zmówił modlitwę. W końcu wydawało mu się, że widzi jakąś łódź, ale niebawem stracił przytomność. Świadomość odzyskał na pokładzie łodzi rybackiej, która uratowała Włochów z opresji. Zabrano ich na ląd i umieszczono w skromnej chacie rybackiej, tam dano koce i mleko do picia. Niebawem ambulans zabrał rozbitków do hotelu w Santander. Przez całą przygodę Volpato nabawił się gorączki, która nie opuszczała go przez kolejne miesiące.
W międzyczasie bliski zatonięcia „Torelli” znowu musiał szukać ratunku na hiszpańskich wodach. W południe okręt wszedł do odległego o kilka mil portu Santander i położył się na piaszczystą mieliznę. Jednostka była w tragicznym stanie, jednak Włosi postanowili za wszelką cenę trzymać fason, na pomoście powiewała bandera wojenna Regia Marina, a załoga stała na baczność na pokładzie. Lekko ranny Migliorini udał się natychmiast do dowódcy portu i zaprotestował przeciwko niewysłaniu przez Hiszpanów żadnej jednostki dla ratowania jego ludzi. Dziewięciu rannych, w tym ośmiu ciężko, odwieziono do miejscowego szpitala wojskowego. Wszyscy w przeciągu miesiąca wrócili na pokład „Torellego”. Resztę, 51 osób, przebrano w cywilne ciuchy i umieszczono w hotelu. 15-20 ludzi, którzy nie byli potrzebni, zwłaszcza obsadę przedziałów torpedowych i kucharzy, odesłano lądem do Bordeaux.
Natychmiast, 8 czerwca 1942, przystąpiono do naprawy uszkodzeń, próbując przywrócić okrętowi pływalność. Następnego dnia, korzystając z przypływu, „Torelli” został ściągnięty z mielizny i umieszczony w suchym doku. Tam okazało się, że potrzebuje długotrwałych napraw. Z Betasom do Santander przybyła komisja w składzie: maggiore del Genio Navale Fenu (mjr inżynierii morskiej, będący szefem służb tego rodzaju w atlantyckim zgrupowaniu włoskiej broni podwodnej), capitano di fregata Giuseppe Caridi (Szef Sztabu Głównego w Betasom), a także wyspecjalizowani pracownicy z tej bazy. Do Hiszpanii zabrano także najbardziej niezbędne części zamienne. Wśród najcięższych uszkodzeń były cztery całkowicie zniszczone baterie akumulatorów. Uszkodzenia kadłuba łatano prowizorycznie z pomocą kołnierzy metalowych. Silniki wysokoprężne były podłączone bezpośrednio do generatorów elektrycznych (baterie były bezużyteczne). Zaimprowizowano także nowe radio, stare zostało zniszczone. Nie uzupełniono ani broni, ani nawet amunicji.
Prace potrwały prawie miesiąc. 4 lipca „Torelli” był już w stanie wyjść w morze. Znacznie przekroczono postanowienia prawa międzynarodowego o przebywaniu jednostki strony wojującej w porcie neutralnego państwa. Dlatego oficjalnie sommergibile został wcielony do marynarki hiszpańskiej (lub tylko to rozważano, ale inne źródła mówią o wcieleniu). Władze w Santander traktowały Włochów życzliwie, podobnie jak lokalna ludność, udzielano im wszelkiej możliwej pomocy. Władze w Madrycie domagały się zdjęcia śrub, by okręt nie mógł wyjść w morze. Migliorini odmówił, a potem grał na zwłokę, tłumacząc się, że i tak nie ma dość paliwa. W rzeczywistości ukryto 12 t w jednym ze zbiorników na wodę.