„Livorno” bije głową w mur
Zniszczony Tygrys na ulicach sycylijskiego miasta Belpasso.
Wraz z nadejściem nocy wycofali się obrońcy Ragusy. Lotnicy na lotnisku Comiso zameldowali do sztabu, że są atakowani przez przeciwnika. Admirał Leonardi wiedział, że stracono Syrakuzy i Augustę, ale nie wiedział nic o bazach marynarki znajdujących się w pobliżu tych miast. Uważał, że marynarze będą walczyć do końca. Po zapadnięciu nocy w rejonie Syrakuzy-Augusta tysiące ludzi w niemieckich mundurach – z artylerii plot., jednostek tyłowych, marynarzy – wskoczyło do swoich pojazdów i ruszyło na północ, gorączkowo próbując uciec przed aliantami. Widok spanikowanych Niemców podkopał morale lokalnych Czarnych Koszul, histeria dopadła także ich. Włoscy marynarze byli uzbrojeni jedynie w karabiny i mieli po kilka pocisków, widząc co dzieje się dookoła i oni opuścili swoje pozycje. Obie bazy morskie zostały porzucone.
Guzzoni był wyczerpany. To był długi dzień. Wiedział, że jedyną nadzieją na przetrwanie był zmasowany kontratak niemieckiej broni pancernej i akcja głównych sił włoskiej floty. Żadna z tych rzeczy nie miała miejsca.
Żołnierze alianccy, którzy lądowali na Sycylii byli wypoczęci. Żołnierze z włoskich baterii artylerii nadbrzeżnej od sześciu miesięcy byli nękani alianckimi nalotami, a w dniu inwazji zostali poddani ciężkiemu bombardowaniu z morza i powietrza. Wielu z tych ludzi było w podeszłym wieku, po bombardowaniu i stawieniu oporu w pierwszych godzinach inwazji uznali, że spełnili swój obowiązek i wybrali honorową kapitulację. Jednak rankiem 11 lipca, drugiego dnia operacji i w jej 22 godzinie, kilka baterii nadal stawiało opór. Od pokoleń włoscy artylerzyści stale słynęli z odwagi i walki na Sycylii nie okazały się odstępstwem od tej reguły.
O 6.30 drugiego dnia włoskie samoloty wykonały atak na potężną armadę inwazyjną, gdzie trafiły na największą koncentrację broni przeciwlotniczej w historii (być może, do tego momentu? to raczej ciężka sprawa do „zmierzenia”). Udało się uszkodzić tylko jeden statek transportowy.
Sztab Guzzoniego właśnie koordynował kolejny kontratak na ziemi. Wiedziano, że będzie on jeszcze większym szaleństwem niż ataki z dnia poprzedniego. Alianci mieli już na lądzie swoją artylerię i czołgi, w tym amerykańską 2. DPanc. (gen. Hugh Gaffey). Niemiecki generał Conrath był zawstydzony słabą postawą swojej 1. Dywizji Pancerno-Spadochronowej „Hermann Göring” poprzedniego dnia, zwłaszcza w porównaniu z kontratakami wykonanymi przez Włochów. Wściekły Niemiec zdymisjonował dwóch starszych oficerów. Rankiem Niemcy otrzymali szansę na rehabilitację, poproszono ich o wsparcie grupą bojową kontrataku Dywizji „Livorno”.
„Livorno” mocno ucierpiała poprzedniego dnia od ognia artylerii okrętowej i w wyniku ataków z powietrza. Dotąd nie natrafiono nawet na poważne siły najeźdźców, gdzieniegdzie natrafiano tylko na spadochroniarzy. Generał Chirieleison umieścił jeden ze swoich batalionów na zachód od Geli, dwa na północny-zachód od miasta i jeden na północ od niego. Każdy z batalionów wspierało kilka czołgów L6.
Atakująca włoska piechota natychmiast dostała się pod ogień artylerii, ale ten nie zdołał jej zatrzymać. Do walki włączyły się także alianckie samoloty, które z niskiego pułapu ostrzelały Włochów. Atak został nieco zdezorganizowany, ale po szybkim przegrupowaniu trwał w najlepsze. Z pomocom ponownie przyszła artyleria okrętowa, której sześciocalowe pociski niebawem zaczęły rozrywać się pośród żołnierzy Dywizji „Livorno”. Tego dnia wystrzelono ich w stronę kontratakujących aż 867.
Czołgi L6, wszystko co pozostało z Mobile Gruppo E, przedzierały się boczną drogą, która umknęła uwadze alianckich samolotów rozpoznawczych, ale tam natrafiły na drużyny Rangersów z bazookami. Walka była krótka i Amerykanie szybko wycofali się. Włoscy czołgiści myśleli, że są górą. Szybko jednak przekonali się, że przeciwnik wycofał się jedynie ze strefy ognia artylerii okrętowej. 36 sześciocalowych pocisków zniszczyło włoską kolumnę. Osobą, która wezwała to wsparcie ogniowe, był nie kto inny jak sam Patton.