Partyzanckie brygady rosną jak grzyby po deszczu
Partyzanci podczas walk w Turynie. Dalsze fragmenty wielokrotnie już przywoływanej pracy J.L. Ready’ego.
Na północ od linii frontu (części rządzonej przez RSI) cywile wrócili do trudnej codzienności. Stawką dla nich było przetrwanie każdego kolejnego dnia. Powodem kłopotów były przede wszystkim nieustanne naloty anglo-amerykańskie. Niewiele mniej dokuczliwe było wprowadzenie przez niemieckich okupantów prawa wojennego. Trzecim powodem był powrót policji politycznej OVRA, która doradzała Gestapo i poszukiwała wszystkich wrogów Mussoliniego i faszyzmu. Dochodziło do aresztowań i tortur na podstawie najmniejszych nawet podejrzeń. Racjonowanie żywności i innych artykułów było ściślejsze niż dotąd, na czarnym rynku panowała drożyzna. Tylko członkowie partii faszystowskiej wiedli dość wygodne życie.
Nawet jeśli nastroje się zmieniły, to walkę partyzancką byli głównie w stanie podjąć żołnierze, którzy zbiegli z bronią w ręku w góry. Jednym z nich był weteran Dywizji Alpejskiej „Julia” Germano Baron. Innym był marynarz Augusto Bazzino. Cywile chcący do nich dołączyć musieli zdobyć dla siebie broń, wyposażenie i podstawowe zapasy. Spośród nich wielu było weteranami różnych wojen. Franco Anselmi walczył dla Mussoliniego w Etiopii i Hiszpanii. Byli też ludzie zupełnie przypadkowi, jak znany architekt Gian Luigi Banfi. Dla „zwykłej wygody” szeregowi partyzanci akceptowali poglądy polityczne przywódców grup. Byłoby bowiem absurdem wierzyć, że akurat jedną dolinę zamieszkiwali sami komuniści, a inną chrześcijańscy demokraci. Komuniści odnosili największe sukcesy w tworzeniu oddziałów, gdyż prowadzili cichą walkę z faszyzmem od 21 lat.
W trzech regionach Włoch zaanektowanych przez Hitlera wielu partyzantów było Słoweńcami, Chorwatami, Friulami, a nawet Austriakami.
Już 9 września 1943 r. (dzień po zawieszeniu broni) liderzy opozycyjnych partii spotkali się, by zorganizować opór wobec Niemców i faszystów. Głównymi reprezentowanymi partiami były: komunistyczna, socjalistyczna, konserwatywna, chrześcijańsko-demokratyczna i liberalna. Uzgodniono stworzenie Komitetu Wyzwolenia Narodowego Północnych Włoch (CLNAI). Na spotkaniu byli także przedstawiciele mniejszych partii, jak katolicka, anarchistyczna i demokratyczna.
20 września północni reprezentanci CLNAI spotkali się potajemnie, by powołać do życia organizację, która miała kontrolować partyzanckie oddziały rozproszone w górach. W ten sposób stworzono Narodowy Korpus Wyzwolenia (CLN), który miał pełnić funkcję łącznikową pomiędzy partyzantami i dowództwem alianckim.
Z liczącej 45 mln mieszkańców włoskiej populacji (w 1940 r.), było ok. 10 mln mężczyzn w wieku 18-50 lat, z czego do października 1943 r. 1,8 mln poległo, znalazło się w niewoli (lub byli internowani) lub służyło u Badoglia. Milion i 700 tys. żyło w południowej części Włoch, kontrolowanej przez aliantów, a 6,5 mln w części rządzonej przez Mussoliniego.
Pomijając faszystów, w północnych Włoszech nadal znajdowało się około 5,8 mln mężczyzn, którzy z różnych powodów mogliby chcieć dołączyć do partyzantów. Większość z nich miało jednak rodziny i wybierali pozostanie przy nich, by zapewnić im ochroną. Nieobecność męskich członków rodziny mogła też oczywiście ściągnąć represje na resztę jej członków.
Zryw wywołany wydarzeniami po 8 września 1943 r. wypalił się. Wówczas to wielu Włochów spontanicznie dołączyło do wojska, by stawić czoło niemieckiej okupacji. Przez wiele kolejnych miesięcy wojna partyzancka nie mogła liczyć na porównywalny entuzjazm.
W październiku socjaliści donosili, że mają ok. 500 ludzi w Brygadzie „Matteoti”, a chrześcijańscy demokraci wraz liberałami dodawali, że mają ok. 1500 ludzi w trzech swoich brygadach. Konserwatyści oceniali swoje sił na 1500 partyzantów. Istniały także mniejsze jednostki katolików i anarchistów. Komuniści, najbardziej doświadczeni w tej robocie, szacowali, że w ich brygadach Garibaldiego jest ok. 12 tys. ludzi. Obranie za patrona Garibaldiego miało przekonać naiwnych rekrutów, że komunistyczna wierchuszka to prawdziwi Włosi, a nie lokaje Moskwy.
Około ośmiu tysięcy żołnierzy włoskiej 4. Armii zbiegło w góry Piemontu, by kontynuować walkę, ale nie identyfikowali się z żadną opcją polityczną. Wiele spośród plutonów nie straciło swojej spójności, w tym wiele z nich składało się ze strzelców alpejskich, doskonale przeszkolonych w dziedzinie walki w górach.
Partyzanci powszechnie używali terminu „brygada”. Rozwój grup partyzanckich do siły brygady początkowo znajdował się jedynie w sferze marzeń ich przywódców. Określenie to miało stworzyć poczucie siły, co miało zachęcić nowych rekrutów. Inną i chyba najważniejszą sprawą było wyrachowanie i chciwość. Niebawem CLN przekonywał aliantów, że w górach czekają całe partyzanckie brygady, dla których zrzucano zaopatrzenie jak dla jednostki taktycznej tej wielkości (jak podaje J.L. Ready – faktycznie zrzucano zapasy dla 3000 ludzi, a nie pół tysiąca…).