Załoga kpt. pil. Mariana Kucharskiego vs Reginaldo Giuliani
Włoski okręt podwodny „Reginaldo Giuliani” atakowany przez łódź latającą Short „Sunderland” z No. 10 Squadron RAAF, 1 września 1942 r., wody Zatoki Biskajskiej. Chyba już kiedyś coś o tym wspominałem, ale jako że wątek polski, to zaryzykuję powtórkę.
„Reginaldo Giuliani” (capitano di fregata Giovanni Bruno) opuścił włoską bazę w Bordeaux 24 czerwca 1942 r. i ruszył na patrol w strefie na południe od Bahamów. Odnotował następujące zatopienia: brytyjski motorowiec „Medon” (5444 BRT; 10 sierpnia), amerykański parowiec „California” (5441 BRT; 13 sierpnia) i brytyjski parowiec „Sylvia de Larrinaga” (5218 BRT; 14 sierpnia).
16 sierpnia przerwano patrol i obrano kurs na francuskie wybrzeże. Niebawem „Giuliani” miał okazję potwierdzić, że włoskie okręty, choć bardzo masywne, mało zgrabne pod wodą i powolne na wodzie, to jednak były niesamowicie wytrzymałe.
1 września około południa, niedaleko od bazy w Bordeaux, okręt zaatakował jeden po drugim trzy „Sunderlandy”, dwa z 10. Dywizjonu RAAF i jeden z 461. Dywizjonu RAF. Przy pierwszym ataku obyło się bez strat i uszkodzeń. Dalsze ataki były już jednak tragiczne w skutkach. W pobliże okrętu zrzucono trzy bomby 113 kg. Włoscy strzelcy otworzyli ogień, twierdzili, że trafili jednego z napastników, ciężko go uszkadzając. „Sunderlandy” przerwały atak, ale „Giuliani” został mocno poturbowany, na pokładzie byli zabici i ranni. C.F. Bruno podczas pierwszego podejścia wrogiego samolotu został ranny w gardło i musiał przekazać dowodzenie zastępcy tenente di vascello Aredio Calzinga. Poległ sierżant Enzo Grimaudo, a sierżany Giovanni De Santis odniósł śmiertelną ranę. Na pokładzie „Giulianiego” nie było światła, okręt powoli tonął. Na skutek przestrzelin powstałych od ognia z broni pokładowej, w okolicach sekcji nr. 2 zaczęło wyciekać paliwo, pozostawiając widoczny ślad na wodzie. Sytuację zdołano opanować i skierowano się w stronę hiszpańskich wybrzeży, a następnie zadecydowano o kontynuowaniu marszu do Bordeaux.
Następnego dnia okręt był jeszcze trzykrotnie atakowany z powietrza. Dwa razy zdołał zejść pod wodę. Włoska literatura podaje, że za trzecim razem atakował go „Wellington” z czechosłowacką załogą, który zrzucił sześć bomb i ostrzelał pokład okrętu z broni pokładowej. Uszkodzone zostały m.in. zbiorniki balastowe i podwójne dno na lewej burcie. Z akcji wyłączono także działo. „Giuliani” dryfował przez dwie godziny, dopiero później zdołano wznowić rejs. Sprawcami tego ataku byli jednak polscy lotnicy z polskiego 304. Dywizjonu Ziemi Śląskiej im. Ks. Józefa Poniatowskiego. Nad Zatokę Biskajską wystartowało sześć samolotów. Załoga „Wellingtona” IC „A” (HF894) pilotowana przez kpt. pil. Mariana Kucharskiego zauważyła wynurzony okręt podwodny, ostrzelała go z broni pokładowej i krótko po 12.40 zaatakowała sześcioma bombami głębinowymi. Okrętem wstrząsnęły potężne eksplozje trzech bomb, w tym tych rozrywających się pod kadłubem. Na pokład spadły masy wody, zabierając ze sobą sternika Andreę Assaliego i marynarza Francesco Peraliego. Polacy powtórzyli nalot, ostrzeliwując pokład z broni pokładowej i zrzucając 227-kg bombę głębinową. Później powtórzyła się podobna sekwencja. Włosi nie byli w stanie odpowiedzieć ogniem z działa, ani manewrować, doszło także do dużego wycieku ropy. Na pokładzie pojawiła się załoga, strzelcy samolotowi otworzyli do niej ogień. Kilku marynarzy wpadło do wody. Unieruchomiony okręt przechylał się na lewą burtę, zaś za sterem z pokładu samolotu widziano dużą plamę oleju. Z samolotu wykonano zdjęcia i zawrócono do bazy z powodu kończącego się paliwa. Uznano atak za bardzo udany, zaś okręt za poważnie uszkodzony.
„Giuliani” zdołał jednak dokuśtykać do hiszpańskiego Santanderu. Tam przebywał 60 dni, przechodząc naprawy. 8 listopada 1942 r. był w stanie wyjść w morze i następnego dnia osiągnął bazę Betasom w Bordeaux.