Byle na równi z Francją
Problemem
Regia Marina i Instytut Wojny Morskiej nie było to, że nie zdołano
przewidzieć potrzeby istnienia marynarki „zrównoważonej”,
z pancernikami, lotnictwem, krążownikami, okrętami podwodnymi i
jednostkami specjalnymi (szturmowymi – Decimą, czy piechotą morską i
ogółem siłami desantowymi, to wszystko w koncepcjach było); Włochy
zwyczajnie nie były w stanie ponieść kosztów budowy takiej floty, prawdę
mówiąc niepotrzebnej w starciu z Francją (z przypisu: w latach
1922-1935 polityka faszyzmu miała tendencję do budowania bardzo drogich
samolotów, a nie rozbudowy floty; a ode mnie: z kolei lotnictwo włoskie
ze wzgląd na koszt wojen z lat 1935-1939 musiało zatrzymać proces
konstrukcyjny nowych samolotów i stąd wejście do wojny z dwupłatowym
myśliwcem jako podstawowym i bombowcami SM.79 i BR.20 – w Hiszpanii
absolutnie wyprzedzały swoją epokę – nie poniosły nawet strat z ręki
myśliwców, ale Hurricane’y i Spitefire’y w 1940 r. były już w stanie je
bez większych problemów przechwycić i w przypadku Savoi rozstrzelać na
kawałeczki…). Propozycja Ufficio Piani dello Stato Maggiore della
Marina (biura planów Sztabu Generalnego floty) z 1936 r., przewidująca
powiększenie floty, z trzema lotniskowcami, dziewięcioma pancernikami i
36 krążownikami, które operowałyby „na zewnątrz Morza Śródziemnego”, z
powodu wygórowanych kosztów nie została nawet przedstawiona
Mussoliniemu.
Włoskie ambicje morskie, zwłaszcza po traktacie
waszyngtońskim z 1922 r., skupiały się przede wszystkim na uzyskaniu
parytetu z Francją, która z kolei chciała mieć flotę silniejszą od
połączonych sił Niemiec i Włoch. Dlatego Włosi chcieli ograniczenia
zbrojeń morskich, określenia limitów dla wszystkich krajów w zakresie
posiadanego globalnego tonażu i poszczególnych klas okrętów, ale tylko
do czasu, gdy Rzym nie postanowi obrać kursu na gwałtowną rozbudowę
Regia Marina. Jednak sprawy potoczyły się inaczej i szybciej, niż
chcieli Włosi. Położenie stępki pod „Deutschlanda” – uzbrojonego w sześć
armat kal. 280 mm i osiem kal. 150 mm – w lutym 1929 r., zmusiło
Francję do odpowiedzi w postaci budowy szybkich pancerników; co nie
pozostawiało Włochom wyboru i musiało spotkać się z ich reakcją.
Wcześniejsza budowa przez Wielką Brytanię „Nelsona” i „Rodneya”
przekonała Włochów nie tylko do modernizacji pancerników 23 000-tonowych
z armatami kal. 320 mm, ale także do budowy 35 000-tonowych i
uzbrojonych w armaty kal. 381 mm – zgodnie z tym, na co pozwalał traktat
waszyngtoński; ostateczną decyzję podjęto w czerwcu 1934 r., czyli po
położeniu przez Francuzów stępki pod „Strasbourga”. Zapewniwszy sobie
parytet z Francją w zakresie ciężkich krążowników, Włochy dążyły do
zawarcia umowy z Francją, która zapobiegałaby zbrojeniom morskim
Niemiec, równocześnie starając się nadążyć za wyścigiem zbrojeń, w
październiku 1934 r. kładąc stępki pod „Vittorio Veneto” i „Littorio”,
oba wypierające 35 000 t (i kolejna ciekawostka z przypisu: w połowie
lat trzydziestych Włochy były adwokatem przyznania parytetu wszystkim
narodom, z oczywistym celem w postaci zniesienia nierówności wynikłych z
traktatów powojennych, ale także ograniczenia odbudowy potęgi morskiej
Niemiec oraz by koszta rozbudowy floty nie wpłynęły na „bilans
faszystowski”, mocno nadszarpnięty wojną kolonialną z Etiopią).
Na początku lat trzydziestych zwolennikiem parytetu z Francją był Dino
Grandi, w tym „abolicji” (tutaj rozumiem, że chodzi o brak dalszej
budowy) pancerników, okrętów podwodnych, lotniskowców i samolotów. W tym
samym czasie Ufficio (wspominane dzisiaj) oceniało lotniskowce jako
zbyt wrażliwe, wymagające eskorty niszczycieli i krążowników. Ponadto
podkreślano problemy ze startem samolotów z lotniskowca, ich koordynacją
z innymi jednostkami (lotniczymi, jak rozumiem) i bezużyteczność w
misjach rozpoznawczych i kierowania ogniem, czyli zadaniach wykonywanych
przez samoloty przewożone na innych typach okrętów (na katapultach czy
przez wspominany niedawno okręt/tender wodnosamolotów lotniczy
„Miraglia”).
Dalej J. Sadkovich wysnuwa kilka
wniosków, które sprowadzają się do tego, że lotnictwo jakoby było bronią
przeszacowaną w działaniach morskich. Z czym ja się najdelikatniej
mówiąc nie zgadzam – Włosi przerobili to w Tarencie, w kilku bitwach
(Matapan), a sami też mieli bardzo dobre lotnictwo torpedowe i nawet
jeśli ktoś patrząc na suche liczby uważa, że było inaczej, to musi
pamiętać, jak silnie eskortowane były konwoje na Morzu Śródziemnym, a
samodzielna żegluga dotyczyła w zasadzie jedynie statków bardzo
szybkich, trudno osiągalnych dla torped lotniczych i tych strzelanych z
okrętów podwodnych.
Na początku lat trzydziestych
wydawało się, że ciężki krążownik był bardziej efektywnym środkiem
zdolnym zagrozić okrętom przeciwnika niż lotnictwo; aż do niepowodzenia
konferencji morskich lat 1932-1934, Włochy miały nadzieję ograniczyć
zbrojenia morskie, ale równocześnie w tym samym czasie osiągnąć
równowagę z Marine Nationale. To oznaczało konieczność budowy okrętów
mogących zmierzyć się z „Dunkerque” (położenie stępki w 1932 r.) i
„Strasbourg” (położenie stępki w 1934 r.), a nie lotniskowców.