SM.79 nad Afryką Północną, zdjęcie datowane na 26 lipca 1940. W poniższych wspomnieniach jest mowa o formacji pięciu bombowców, którą anglojęzyczna literatura nazywa „arrow formation”, strzelam, że w praktyce wyglądało to jak na tym zdjęciu? W każdym razie wracamy nad Mersa Matruh
Sergente Pilota Armando Zambelli, będący na pokładzie SM.79 pilotowanej przez Tenente Di Frassineto, był też jedynym, który wyszedł z niej z życiem, wspominał:
„Był 31 października 1940, byłem hospitalizowany w ambulatorium w Dernie, wtedy usłyszałem, że będziemy startować na ważną misję bombową. Dzisiaj może się wydawać nieco nadmiernym entuzjazm z jakim chcieliśmy brać udział w misjach wojennych, ale 20 lat i podniosły duch tamtych czasów powodowały, że było to dla nas normalne. Wyszedłem ze szpitala i dołączyłem do eskadry. Kiedy mój dowódca Capitano Giovanni Ruggiero zapytał jak się czuję, odrzekłem: ‚Idealnie i jestem gotowy startować. [Ruggiero promocję na kapitana dostał dopiero 15 listopada] (…) Akcja była jedną z ważniejszych tej wojny dotąd, nasze siły to 50 SM.79 i 40 myśliwców eskorty, startowaliśmy z lotniska koło Derny [26. Gruppo startował z Derny, 29. Gruppo został zaskoczony nalotem na Gambut i w operacji nie wziął udziału, były to dywizjony 9. Stormo], po około godzinie lotu znaleźliśmy się nad bazą lotniczą w Matruh. Nasza sekcja składała się z pięciu samolotów w formacji strzały [„arrow formation”], dowodził Capitano Ruggero. Byliśmy prawie nad celem, gdy ktoś położył dłoń na moim ramieniu zmuszając mnie do obrócenia głowy. To był Motorista [mechanik], który powiedział mi, że jesteśmy atakowani przez wrogie myśliwe z których jeden zdołaliśmy już zestrzelić, niestety, Hurricane’y i Gladiatory z przewagi wysokości kontynuowały ciągły ostrzał i po chwili zobaczyłem skrzydłowego z przeciwnego końca formacji spadającego w płomieniach; pilotami byli Tenente Fabiani z Rzymu i Sergente Bigliardi z Bolonii. Udało nam się zbombardować cel, ale za chwilę inny przeciwnik ostrzelał nasz samolot, który zaczął się palić, wykonany z drewna i płótna płonął jak zapałka.
Powiedziałem członkom załogi, by skakali, bezskutecznie, bo próbowali walczyć z ogniem. Pociski wroga nadal wpadały do samolotu, widziałem biednych załogantów trafionych kulami i ogarniętych płomieniami. Zdecydowaliśmy się opuścić samolot, otworzyłem drzwi ewakuacyjne u góry kokpitu i pęd powietrza natychmiast wyrzucił mnie przed ogon samolotu, który płonął; straciłem przytomność i obudziłem się dopiero, gdy otworzył się spadochron. Opadałem w rejon gdzie walczyły nasze CR.42 i Hurricane’y. Poruszając nogami próbowałem opadać nad ląd, by nie wpaść do morza, ale wtedy znowu straciłem przytomność. Kiedy się drugi raz obudziłem byłem w brytyjskim pojeździe, pomiędzy brodatym kierowcą, który był Sikhem i mierzącym do mnie z pistoletu angielskim oficerem. Zabrano mnie do szpitala bo miałem poparzoną twarz i ręce, oraz zwichniętą kostkę; tam odpocząłem trochę czasu. Następnie zostałem przesłuchany przez generała, który powiedział mi, że jest Kanadyjczykiem i że walczył jako nasz sojusznik w czasie Pierwszej Wojny Światowej [tym generałem był http://pl.wikipedia.org/wiki/Raymond_Collishaw]. Zapytał mnie, w łamanym włoskim, czy we Włoszech myśleliśmy, że zabijają lotników skaczących ze spadochronem…”.
Anonimowy członek załogi SM.79 z 13. Squadriglia (druga formacja – strzała, 9. Stormo tego dnia), opowiadał o tym samym ataku:
„Natychmiast po zwolnieniu bomb ciężki atak Hurricane’ów […] natychmiast samolot otrzymał 116 trafień […] jedno skrzydło uszkodzone, gondola silnika uszkodzona, klapy i usterzenie uszkodzone, komora bombowa uszkodzona, trzy śmigła trafione […] Primo Aviere Motorista Tommaso Giorgio, który strzelał z karabinu w garbie [angielskie słowo hunk?] zabity […] jego miejsce zajął Aviere Scelto Marconista Canaponi, ale po krótkiej chwili też został ranny […] w końcu Primo Aviere Fotografo Marcucci wziął broń[…]”.