Przerażająca codzienność walk w Alpach
Walki o Monte Sabotino w 1916 roku (góra położona na granicy włosko-słoweńskiej na północ od miasta Gorizia; 609 m n.p.m.). Wracamy w Alpy.
Marsze żołnierzy w góry poprzedzali minerzy, saperzy, górnicy i jeńcy. Część górników była umundurowana, inni nosili cywilne ubrania z opaskami i czapką wojskową. To oni budowali drogi i szosy prowadzące na szczyty. Detonując ładunki wybuchowe, przygotowywali schrony, które służyły jako noclegownie dla żołnierzy, magazyny, kantyny, szpitale czy stanowiska dla artylerii. Schrony te betonowano, zabezpieczano cegłami i blachą falistą oraz plandekami chroniącymi przed spływającą wodą. Łączono je podziemnymi korytarzami skalnymi oraz szybami, które doprowadzały powietrze i światło. Instalowano w nich piecyki, które osuszały wilgotne powietrze. Wejścia do schronów były wielokrotnie załamane, tak by chronić żołnierzy przed odpryskami pocisków i w pewnej mierze przed atakami gazowymi.
Starano się, by cały obszar zajęty przez „swoich” łączyła sieć telefoniczna i elektryczna, by był on wyposażony w dzwonki alarmowe, urządzenia sygnalizacyjne, reflektory. Wojna przemysłowa i wyścig technologii przeniosły się w góry.
Gdy schrony były już zbudowane, należało do nich przetransportować żołnierzy, sprzęt, artylerię i drut kolczasty. Ta olbrzymia praca spoczywała na barkach służb pomocniczych. Na jednego walczącego żołnierza przypadało pięciu, siedmiu pracujących na zapleczu.
Największych trudności przysparzało dostarczenie żelaznych porcji żywności na dwa tygodnie oraz opału. W górach żołnierze byli skazani na monotonną dietę, opartą na produktach z konserw, gdyż nie dawało się przetransportować kuchni polowych, a za szczyt luksusu uchodziła możliwość korzystania z podgrzewaczy. Bywało jednak, że zaopatrzenie zawodziło i żołnierze głodowali. „Gdyby tylko nie ten głód! Żuje się skórę ze słoniny, pragnienie próbuje ugasić śniegiem” – pisał jeden ze strzelców.
Niełatwo było też dostarczyć wodę. Wnosiły ją zwierzęta juczne zaopatrzone w kosze z cysternami, budowano też wodociągi z odległych nieraz stron, a na miejscu wykuwano doły na wodę. Do transportu żołnierzy i lżejszego sprzętu służyły wyciągi linowe, ale wykorzystywano też muły, osły i konie. W niższych partiach gór żołnierze maszerowali po nowo wybudowanych drogach i groblach, funkcjonowały też linie kolejki wąskotorowej, której sieć w czasie wojny została powiększona. W wyższe partie gór maszerowali wytyczonymi szlakami, w razie potrzeby zabezpieczanymi drabinkami ze sznurów lub stali. Jedna z takich dróg liczyła 3000 metrów i nazwano ją włoską drabiną do nieba.
Gdy wreszcie żołnierze docierali w miejsca dla nich przewidziane, przystępowali do budowy stanowisk, mających ochronić ich przed ogniem nieprzyjacielskich pocisków karabinowych i artyleryjskich. Ich pole rażenia było większe niż na terenach nizinnych, gdyż wyrwane z podłoża kawałki skalne raziły nieraz skuteczniej niż pociski artyleryjskie. Możliwości budowy były uzależnione od pory roku. Najtrudniej było w czasie jesiennych i wiosennych zadymek śnieżnych. „Zadyma; bierzemy deski na budowę baraków i żelazne kołki […]. Osłonę moją stanowią worki wypełnione ubitym mocno śniegiem i żelazna tarcza. Przed naszym rowem znajduje się drut kolczasty, w znacznej części przysypany śniegiem […]. Mróz siarczysty. Jesteśmy całkowicie pod gołym niebem” – pisał Benito Mussolini, późniejszy Duce. Latem musiano budować, czy raczej kuć skalne okopy i pieczary oraz wykorzystywać naturalne groty. Zamiast okopów ryto zagłębienia, a z uzyskanego przy tym urobku stawiano przedpiersia, które wzmacniano workami z piaskiem. Wzmożona jednak w warunkach górskich siła podmuchu artylerii sprawiała, że stanowiska obronne były mało wytrzymałe, co dodatkowo potęgowało straty. A były one wysokie także dlatego, że transport rannych do niżej położonych ambulatoriów nie należał do łatwych i niejeden się wykrwawił, zanim otrzymał pomoc. Również pochówek zabitych był utrudniony – z braku miejsca: „Ludzie leżą całymi dniami obok rannych i zabitych, ciężkie granaty otwierają groby, leżące nieraz bezpośrednio na pozycjach obrony, i rozrzucają po nich rozkładające się zwłoki […]. Ludzi ogarnia wstręt, zatracają wszelką chęć do jedzenia, a z braku wody nie mogą się myć” – raportował jeden z austriackich generałów.