Szczęście w nieszczęściu „Torellego”
U-Boot atakowany przez „Wellingtona” za pomocą Leigh Light. Dalsza część tekstu o ataku na „Torelli”.
Dalszy przebieg wydarzeń różni się w zależności od wersji. Migliorini na pewno uznał, że samolot należał do Luftwaffe. Okręt znajdował się w skrajnym południowo-zachodnim narożniku Zatoki Biskajskiej, intruz leciał nisko i nie zaatakował, dlatego uważał, że to patrolujący Niemcy. Na wszelki wypadek odesłał wachtę pod pokład, by w każdej chwili móc szybko zanurzyć okręt. Zmniejszono też prędkość, dowódca miał zamiar zniwelować w ten sposób groźny efekt fosforescencji morza (nie wiedział o radarze na pokładzie samolotu). Do otwarcia ognia przygotowano także karabiny maszynowe na pomoście. Brytyjskie raporty potwierdzają pomyłkę Włocha, który miał wystrzelić czerwone, białe i zielone flary (barwy narodowe Włoch…). Dzięki temu Greswell, dotąd uważający, że mógł się pomylić i nastraszyć własny okręt, był już pewien, że ma przed sobą wroga (brytyjskie jednostki podwodne nie identyfikowały się w ten sposób). Teraz precyzyjnie można było zlokalizować cel. Tego zdarzenia nie odnotowują jednak sami Włosi (sam sposób identyfikacji wydaję się bardzo kuriozalny). Wydaje się, że po kilku minutach Migliorini nakazał zanurzenie, ewakuowano pomost, wówczas nastąpił drugi atak. Ponowne odnalezienie okrętu także ociera się o duży wyczyn, być może jednak miał miejsce jakiś incydent z wystrzeleniem sygnałów identyfikacyjnych.
Na pokładzie samolotu ponownej kalibracji altymetru dokonał drugi pilot, ppor. Allan W. R. Triggs, powtórzono podejście do ataku. „Wellington” leciał na pułapie jakichś 75 m, w odległości 3-4 mil ponownie włączono Leigh Light. Na „Torellim” wyraźnie słyszano ryk nieznanej maszyny, która zawróciła w stronę okrętu, a później zaczęła zniżać pułap lotu. Atak nadchodził z trawersu prawej burty. Tym razem wiązka światła uchwyciła całą sylwetkę okrętu. Bombowiec zrzucił cztery bomby głębinowe Mk 8 z wysokości zaledwie 15 metrów. Nastawiono je na eksplozję na minimalnej głębokości i zrzucono co 10 m, każda z nich zawierała 136 kg Torpexu. Migliorini zdążył nakazać zanurzenie, ale było już o wiele za późno.
Załoga „Torellego” miała jednak trochę szczęścia, zapalniki brytyjskich bomb okazały się wadliwe, miast eksplodować na głębokości 7,6 m, rozerwały się dużo głębiej. Kadłub włoskiego okrętu został bardzo ciężko uszkodzony, ale obrażenie nie były śmiertelne. Jedna z bomb wcale nie wybuchła, druga zrobiła to ok. 4,5 m od prawej burty, a kolejne rozerwały się od strony bakburty. Personel z mostka akurat zdążył zejść pod pokład, niemal cały, pochód zamykał bosman. Siła eksplozji zatrzasnęła właz, Włoch oglądał teraz bezradny, jak „Wellington” dwukrotnie przelatuje nad okrętem, ostrzeliwując kiosk z broni pokładowej, a następnie oddala się. Jakimś cudem marynarz zdołał ocaleć nietknięty.
Migliorini w ostatniej chwili odwołał rozkaz zanurzenia, dobrze szacował, że uszkodzenia są ogromne. Gdyby podtrzymał swoją decyzję, „Torelli” prawdopodobnie nie byłby w stanie się już wynurzyć. Pod pokładem nadal pracowały diesle, zasysając całe powietrze i niemal dusząc załogę, aż w końcu same zgasły. Okręt miał przegłębienie na rufę, był unieruchomiony oraz pozbawiony światła i energii elektrycznej. W dziobowej baterii wybuchł wielki pożar, załoga musiała natychmiast zalać komorę amunicyjną. Wcześniej zdążono zabrać tylko kilka pocisków do działa, na wszelki wypadek. Z płonącej baterii wydzielał się dym i chlor.
Natychmiast przystąpiono do pracy, nadmiar paliwa, które znajdowało się w podwójnym dnie, wypchnięto do morza, zastępując je sprężonym powietrzem. W celu odizolowania pożaru i chmury chloru, które znajdowały się w przedziale akumulatorów, zamknięto drzwi wodoszczelne pomiędzy wszystkimi dziobowymi pomieszczeniami. Okręt miał jednak niesprawny główny kompas i stery.