„Torelli” natychmiast rusza na Atlantyk
„Luigi Torelli” po wodowaniu, stocznia O.T.O. w La Spezia, 6 stycznia 1940. Dość priorytetowo opiszę historię okrętu. Jej fragment jest mi potrzebny do projektu książkowego, ale Wam na Wojnie przekażę całość.
„Luigi Torelli” był oceanicznym okrętem podwodnym typu Marconi. Pod włoską banderą odbył 14 misji bojowych, w tym dwie na Morzu Śródziemnym i 12 na Atlantyku. Podczas ich wykonywania pokonał 61.563 Mm na powierzchni i 3176 Mm w zanurzeniu, spędził 355 dni w morzu, zatopił siedem statków o sumarycznym tonażu 42.968 BRT.
15 lutego 1939 położono stępkę pod okręt w stoczni Odero-Terni-Orlando del Muggiano (La Spezia). 6 stycznia 1940 miało miejsce wodowanie okrętu, a 15 maja, niecały miesiąc przed przystąpieniem Włoch do wojny, jego wejście do służby. W czerwcu 1940 r. nastąpiła ceremonia przekazania bandery wojennej załodze okrętu, dokonała tego Celestina Torelli Rolle, córka Luigiego Torellego. 10 czerwca 1940 okręt przechodził jeszcze sekcję prób odbiorczych, szkolenie kończyła też jego załoga. W pierwszym miesiącu wojny, aktywnym dla włoskiej broni podwodnej, nie bierze udziału w walkach. Później okręt wykonał tylko rejs rozpoznawczy w Zatoce Genueńskiej, po czym przydzielono go do włoskiej bazy Atlantyckiej w Bordeaux – Betasom.
22 lipca 1940 „Torelli” był przypisany do II Gruppo Sommergibili w Neapolu, ale przebywał w La Spezia. Dowództwo powierzono capitano di fregata Aldo Cocchia, dowodzącego całym II Grupsom. Cocchia miał nieco ponad tydzień na wykonanie niektórych ćwiczeń oraz zapoznanie się z okrętem i załogą, która nie była jeszcze w pełni przeszkolona.
Po południu 31 sierpnia „Torelli” opuścił La Spezia (lub Cagliari) i obrał kurs na Atlantyk. Okręt był częścią pierwszej grupy okrętów przypisanych do nowej bazy we Francji. Rozkazy zostały w ostatniej chwili zmodyfikowane. Przez 5-6 dni miał jeszcze przebywać w zasadzce na południe od Balearów, gdzie miano poszukiwać meldowanych okrętów wroga. Dopiero później sommergibile miał w wynurzeniu lub pod wodną, w zależności od zastanych warunków, przejść Cieśninę Gibraltarską, wykonać krótszy niż pierwotnie planowano patrol na Atlantyku i skierować się do Bordeaux.
Już w pierwszych dniach rejsu Cocchia spostrzegł, że wyposażenie okrętu nie jest w perfekcyjnym stanie. W instalacjach doszło do przecieków wody, która mieszała się z olejem, zaburzając w ten sposób obsługę sterów, zbiorników sprężonego powietrza i balastowych oraz peryskopów. W takich warunkach szybko rdzewiały stalowe tłoki. Sugestię, by wrócić do La Spezii, dowódca zdecydowanie odrzucił. Do roboty zabrali się mechanicy „Torellego” i pracownicy stoczni, zaokrętowani na ten rejs. Przez resztę misji demontowali, czyścili i ponownie montowali zawory, reduktory ciśnienia itp. Nie wystarczyło to jednak do zapewnienia pełnej sprawności okrętu, stery, zawory sprężonego powietrza i inne elementy wyposażenia często odmawiały posłuszeństwa.
8 września natrafiono na oświetlony hiszpański parowiec, który przepuszczono. Morze było spokojne, wiał lekki wiatr od zachodu, zbliżała się bezksiężycowa noc. O 2.00 Włosi zeszli pod wodę, ok. 3 Mm na południe od Skały Gibraltarskiej. Cocchia postanowił nie trzymać się sztywno rozkazów, dotyczących sposobu przejścia i obranej trasy. „Torelli” zszedł na 90 m, planowano sforsować przeszkodę na dużej głębokości, bez sprawdzania położenia okrętu za pomocą peryskopu. Miano dojść do środka cieśniny, na wysokości Przylądka Tarifa, a następnie kierować się na afrykański brzeg.
Okręt nie został odkryty przez przeciwnika, chociaż kilkukrotnie hydrofony odkrywały różne kontakty. Jedna z jednostek, napędzana silnikiem spalinowym, sprawiała wrażenie, że poluje na Włochów, kilkukrotnie zatrzymując się i ruszając znowu. Jednostka na powierzchni trzymała się blisko, ale w głębinach nie słyszano azdyku, ani bomb głębinowych. Tym razem jednostkę Regia Marina oszczędzały zazwyczaj groźne prądy i wiry. Nagłe spadki zanurzenie nie przekraczały jednak więcej niż 10 m. Najsilniejsze prądy napotkano pośrodku cieśniny, bliżej brzegu Afryki stały się one łagodniejsze, a w pewnym momencie nawet korzystne. Udawało się utrzymywać stałe tempo przejścia.
Około południa, na wodach w pobliżu Tarifa, natrafiono w końcu na silny przeciwny prąd, który niemal do zera zredukował prędkość „Torellego”. W końcu dano stop, ze względu na możliwość zużycia baterii silników elektrycznych nie walczono z prądem, nie można było się także wynurzyć, za dnia równało się to wykryciu jednostki. W tym samym czasie zlokalizowano także kilka małych jednostek, które krążyły w pobliżu pozycji okrętu. Ta sytuacja potrwała cztery godziny, później Cocchia ruszył ku afrykańskim brzegom, gdzie prąd był dużo słabszy. Dalej podróżowano wzdłuż Afryki, do Przylądka Spartel. Do 18.00 używano aparatury do regeneracji powietrza. O 23.00, wierząc, że jest już za cieśniną, Cocchia nakazał kilkuminutowy nasłuch hydrofonem, a następnie wynurzenie. Szykowano już silniki wysokoprężne, a wyrzutnie torpedowe, na wszelki wypadek, były przygotowane do strzału. „Torelli” wyskoczył na powierzchnię ok. 10 Mm od latarni na Przylądku Spartel. W pobliżu znajdowały się łodzie rybackie, z pełną prędkością oddalono się w stronę oceanu.